Oto fragment wywiadu "Byłem u Dirlewangera":
"Od strony powstańców ukazała się postać z białą flagą, szybko zbliżając się do naszych stanowisk z propozycją przerwania walk w celu ewakuacji rannych, na co nasze dowództwo skwapliwie się zgodziło. Przez jakąś godzinę obydwie strony zbierały swoich zabitych i rannych udzielając sobie wzajemnie pomocy, między innymi do naszych stanowisk przyniesiono chłopca, któremu zoperowano ślepą kiszkę. Takie nieformalne zawieszenie broni trwało do rana, kiedy to nasze „sztukasy„ (bombowce nurkujące) zamieniły pozycje powstańcze w dymiące gruzowisko. W czasie zajmowania terenu, na który jeszcze wczoraj mogliśmy patrzeć tylko przez lornetkę, nadleciały alianckie samoloty, które zamiast bomb zaczęły zrzucać pojemniki z amunicją i żywnością przeznaczone dla powstańców, którzy mieli tego pecha, że przedwcześnie wyparowali nie czekając na samoloty i całe to dobro zostało zagospodarowane przez nas.
Krótko po tej akcji zostaliśmy zluzowani i wysłani na tyły w celu uzupełnień, wtedy też zdarzyła się historia z tym chłopcem, którego, już nie pamiętam w jakich okolicznościach, przyprowadzono do naszej kompanii. Chłopiec miał może 12 albo 13 lat, był ubrany w za duży mundur pocztowca albo kolejarza, cały pokryty szarym pyłem i cichutko płakał..."
Zapraszamy do środowego wydania Encyklopedii Rzeczy Śląskich.
Komentarze