Anna von Gaschin w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Anna von Gaschin w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Czy magnatka była kobietą, czy mężczyzną? Gdzie zniknęła ze słynną złotą kaczką, która znosiła złote jajka? Tego już się chyba nie dowiemy!

 

Kiedyś zapytano sławnego profesora językoznawcę: Jaka jest różnica między czarodziejką a czarownicą, a ten odrzekł bez wahania, że jakieś trzydzieści lat! To zdanie przywołujemy jako anegdotę do naszej dzisiejszej opowieści, której bohaterkę niemal od wczesnej młodości ludzie uważali za czarownicę, bo często w tajemniczy sposób znikała z zamku na wiele godzin i w jej otoczeniu miały miejsce przeróżne, dziwne wydarzenia, które można było wyjaśnić jedynie działaniem diabelskich mocy! Nikt nie odważył się jednak mówić o tym głośno, bo należała do sławnego rycerskiego rodu, który, kiedy było to konieczne, potrafił mieć długie i bezlitosne ręce! Był to ród von Gaschin, jeden z najznamienitszych na Śląsku.

Historia rozegrała się w rodzinie hrabiego von Gaschin, który był właścicielem m.in. toszeckiego zamku, a pragnął córki, choć miał już siedmiu (czy też jedenastu, według innej wersji) synów. I ósme dziecko hrabiego przyszło na świat, ale zmarło podobno zaraz po urodzeniu. Żeby jednak nie martwić położnicy, stara służąca przyniosła ze wsi malutką sierotkę, a pani wmówiono, że to jej własne dziecko. Inna wersja głosiła, że hrabina powiła następnego syna, lecz z pomocą oddanej niani udało się jej oszukać męża, że jest to córka. Być może ta druga wersja była prawdziwa, bo Anna (jak miała na imię owa córka) nigdy nie wyszła za mąż, choć miała wielu starających. Nie była też pięknością: wysoka nad damską miarę i kanciasta, w młodości przypominała raczej chłopca, a z biegiem lat upodobniła się do starego dragona.

Tylko damskie suknie, dwa grube , długie warkocze oraz szal zakrywający głowę i część twarzy miały świadczyć o tym, że jednak jest kobietą. Nawet głos miała donośny i szorstki, w dodatku nigdy nie szczędziła otoczeniu grubiańskich uwag! Mimo licznych wad charakteru Anna była jedną z najlepszych partii matrymonialnych w okolicy. Przyczyną był bajeczny wprost skarb rodowy von Gaschinów. W skarbcu toszeckiego zamku spoczywał podobno srebrny kosz pełen złotych i srebrnych jajek, a w każdym z nich pełno było drogocennych kamieni, zaś pod pałąkiem siedziała szczerozłota kaczka o diamentowych skrzydłach! Kosz ten był bardzo ciężki, więc żeby go podnieść, trzeba było aż dwóch rosłych mężczyzn.

Opowieści o swojej wielkiej fortunie rozpowszechniali sami von Gaschinowie i musieli być wystarczająco przekonywający, bo choć nikt ich skarbu nie widział, to wszyscy wierzyli w jego istnienie. Z biegiem lat nastały jednak złe czasy także dla śląskiej ziemi – od północy zbliżał się szwedzki potop, niszcząc wszystko po drodze! Mury obronne nie dawały już wtedy bezpiecznego schronienia, więc mężczyźni z rodu von Gaschinów postanowili opuścić Toszek, a oddalili się niechybnie jakimś tajnym przejściem, ponieważ nikt nie widział, żeby wyjeżdżali główną bramą! Na straży rodowego majątku pozostała tylko Anna. Szwedzi szybko dotarli do zamku i rozgościli się w jego murach, ale samej dziedziczki bali się panicznie! Wystarczyło jedno jej spojrzenie, a odważni dragoni wycofywali się rakiem!

Pewnego dnia niemłoda już Anna weszła do skarbca razem z zaufanym sługą. Długo szeptała tajemnicze zaklęcia, a potem jedną ręką ujęła wielki srebrny kosz, jakby był lekki jak piórko i skierowała się do podziemi. Nikt już potem nie widział ani jej, ani skarbu! Z czasem zamek przeszedł w ręce potomków bocznej linii von Gaschinów. Ostatni z właścicieli zmuszony był sprzedać rodową siedzibę, ale w umowie zastrzegł sobie, że transakcja nie obejmuje skarbu, który nadal pozostaje własnością rodu. Pytanie, gdzie ten skarb jest jest. Być może w innym zamku. Ród von Gaschin (miał swoje korzenie w Małopolsce) posiadał przecież rozległe dobra na Śląsku. Jedną z siedzib jego przedstawicieli był m.in. pałac w Krowiarkach pod Raciborzem...

Komentarze

Dodaj komentarz