Duchy zbjcw w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Duchy zbjcw w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Być może skarby zbójców wciąż spoczywają we wnętrzu wzgórza. Jak dotąd jednak nikomu nie udało się ich znaleźć. Czy pilnują ich duchy zbójców wykiwanych przez swojego herszta?

 

Dawno, dawno temu w pobliżu gościńca wiodącego do Żor od północy grasowali banda zbójców. Napadali oni na każdego, kto tylko znalazł się w pobliżu, zabierali mu wszystko, co tylko miał przy sobie, i znikali z łupami wśród pobliskich drzew. Co gorsza, proceder z czasem zaczął się nasilać. Rabowano wsie i dwory, ale przede wszystkim jednak bogatych kupców i podróżnych, którzy przejeżdżali gościńcem. Rosły skarby na Łupiej Górze, gdzie zbójcy mieli swoją czatownię i w końcu nagromadziło się ich aż tyle, że trzeba było pomyśleć o jakimś bezpiecznym schowku.

Herszt zbójecki kazał więc zakopać je w jamie, którą jego podwładni wydrążyli w zboczu tego niewysokiego wzgórza. Zniesiono do niej pękate beczki dukatów, całe bele złotogłowia i błamy drogich skór, a potem wejście do jamy zabezpieczono i zasypano. Przywódcy zbójców jednak ciągle było mało! Wciąż obmyślał nowe zasadzki i fortele, kompletnie nie licząc się przy tym ze swoimi ludźmi, którzy w efekcie zaczęli szemrać przeciwko niemu i coraz bardziej mu nie dowierzać!

Pewnego wieczoru herszt zarządził wielką ucztę, po której miano nagromadzone przez lata bogactwa rozdzielić miedzy wszystkich członków bandy. Ubito jelenia, wytoczono beczki wina, których skąpy przywódca bandy nie zezwalał dotąd nawet tknąć. Kiedy zamroczeni alkoholem zbójnicy posnęli, przy pomocy czarów herszt przeniósł łupy w inne miejsce, zatarł wszelkie ślady i ...zniknął! Nazajutrz wczesnym rankiem doszło między pozostałymi zbójcami do bitki, z której nikt nie wyszedł żywy.

Napady ustały. Po jakimś czasie co odważniejsi mężczyźni z okolicy wybrali się gromadnie do lasu, żeby sprawdzić, co się stało W miejscu, gdzie była siedziba zbójców, nie znaleźli nic godnego uwagi, oprócz rozkładających się ciał i jamy, w której kiedyś spoczywał łup. Zepchnięto do niej ciała i zakopano, ale nikt nie mógł jakoś uwierzyć, że skarby przeniesiono w inne miejsce. Ludzie podejrzewali, że są nadal zakopany w innej części wzgórza i stąd zaczęto to miejsce nazywać Łupią Górą.

Znaleźli się nawet trzej młodzi śmiałkowie, którzy wybrali się na Łupią Górę nocą, licząc że pojawiające się tam podobno zjawy zbójów, doprowadzą ich do zakopanego skarbu. Pewnego letniego wieczoru młodzieńcy wybrali się do lasu. Przyświecając sobie latarniami, dotarli na miejsce, położyli się w krzakach w pobliżu wzgórza i czekali, aż pojawią się duchy. Wkoło panowała grobowa niemal cisza, ale w pewnym momencie zrobiło się jeszcze straszniej: zapadły nieprzeniknione ciemności i las zaczął gadać, pohukiwały sowy, coś głośno stąpało, mlaskało, a potem jakby ktoś chichotał i klaskał w ręce!

Wtedy na szczycie Łupiej Góry ni stąd, ni zowąd zapłonęło ognisko. Jego płomienie strzelały ostro w górę, roztaczając wokół niebieskawą poświatę. Wtedy chłopcy zauważyli, że na tle czarnych konturów drzew rosnących po drugiej stronie wzgórza pojawił się pochód białych szkieletów. Nagle jeden z nich odłączył się od pozostałych, zrobił kilka kroków w stronę intruzów i skinął na nich kościstą ręką!

Tego było już za wiele! Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, odważni (jak im się wcześniej wydawało) młodzieńcy dali nogi za pas i popędzili jeden za drugim w kierunku wsi. Gonił ich diabelski śmiech, który odbijał się od ściany lasu stokrotnym echem. Nikomu, jak dotąd, nie udało się znaleźć skarbu chciwego herszta zbójeckiej bandy, choć po młodzieńcach próbował tego niejeden człowiek...

Komentarze

Dodaj komentarz