Człowiek koło krzyża wyglądał jak niemiecki żołnierz / Elżbieta Grymel
Człowiek koło krzyża wyglądał jak niemiecki żołnierz / Elżbieta Grymel

 

Kto znalazł się nocą w okolicach owianego legendami Głębokiego Dołu w Żorach, miał prawo się bać. Niekiedy jednak niepotrzebnie, jak się okazuje.

 

Pewien młody mieszkaniec Osin (obecnie dzielnica Żor), nazwijmy go Karlik, tamtego pamiętnego dnia pracował na drugiej zmianie w Odlewni Żeliwa. Wtedy do jego miejscowości nie jeździł żaden autobus, ba, nie było tam nawet porządnej drogi, dlatego dla mieszkańców okolicznych wsi najlepszym i najpewniejszym środkiem lokomocji był rower. Zaledwie Karlik i jego dwaj koledzy wyszli przed hutę, zaczęło mżyć, ale po chwili lało już jak z cebra. Bardzo trudno jest pedałować, kiedy deszcz zalewa oczy, a tu jeszcze droga prowadzi cały czas pod górkę! Co gorsza, wystarczył jeden nieostrożny ruch i w rowerze Karlika spadł łańcuch.

Młody człowiek szybko wyciągnął z zanadrza latarkę, ale niestety nie nadawała się do użytku, a po omacku, bo panowała przecież noc, nie dało się roweru naprawić. Obaj koledzy postali chwilę, pokiwali głowami, ale nie potrafili mu pomóc, aż w końcu wsiedli na swoje rowery i odjechali, a Karlik został sam ze swoimi niewesołymi myślami. Na szczęście przestało padać, więc raźno ruszył do przodu, prowadząc swój jednoślad. Ani się obejrzał, kiedy doszedł w pobliże stawu Głęboki Dół, o którym już pisałam w tej rubryce. Wtedy niespodziewanie Karlikowi zimny dreszcz przeszedł mu po plecach, bo przypomniał sobie wszystkie gadki o utopcu, który rzekomo mieszkał w tym stawie i lubił wodzić ludzi po manowcach. Na szczęście nad wodą było spokojnie, tylko snuła się tam lekka mgła.

Karlik odruchowo popatrzył na zegarek: był kwadrans na północą! Energicznym krokiem pomaszerował więc pod górkę, ale kiedy minął wylot wąwozu, znowu strach go obleciał, bo zrobiło się cicho jak w grobie, a północ to przecież godzina duchów. Poza tym chłopak przypomniał sobie, że nie dalej jak wczoraj jego sąsiad wspominał, że koło krzyża straszy! Młodzian spojrzał odruchowo w kierunku mijanego właśnie krzyża, którego czarna sylwetka odcinała się wyraźnie od nieco bledszego nieba, ale i tam nic się nie działo. Jednak za moment, kiedy na niebie ukazał się księżyc, aż mu dech zaparło! Nieopodal niego stał bowiem... niemiecki żołnierz w płaszczu przeciwdeszczowym, a w jego ręce wyraźnie błyszczała lufa broni.

– To ten, którego tu pochowano! – pomyślał Karlik i ciarki znowu zaczęły mu przechodzić po plecach, a zęby tak dzwoniły ze strachu, że nie mógł przypomnieć sobie żadnej stosownej modlitwy, tylko stał jak wryty. – Kto tam jest?– zapytał nagle lekko ochrypły głos, ale młody osinianin ani drgnął. Żałował tylko ogromnie, że wyśmiewał się ze swojej babci, kiedy opowiadała o duchach, bo teraz nie potrafił ze zjawą porozmawiać! – Odezwijże się wreszcie, bo będę strzelać! – Niemiec najwyraźniej się zdenerwował, a tego Karlik za nic w świecie nie chciał!

– To ja, Karlik – odpowiedział więc w końcu drżącym głosem – a pan nie jest Niymcem, bo po polsku pan mówi? – Przecież mnie chłopie znasz, więc dlaczego mnie Niemcem nazywasz? – zdziwił się ogromnie człowiek w płaszczu. – To kim jesteś? – odważył się zapytać Karlik. – No przecież Józek, twój kolega ze szkolnej ławy!– padła odpowiedź. – Co ty też opowiadasz, przecież on wczoraj jeszcze żył?!? – Karlik był wyraźnie zaskoczony. – Ale ja też jestem żywy! Mogę cię zapewnić! – stwierdził stanowczo człowiek w płaszczu. – Nie gadaj głupot, chłopie, ty przecież jesteś duchem! – upierał się Karlik.

To stanowcze stwierdzenie wywołał protest Józka. – To ja mam być duchem? A niby dlaczego? – zdziwił się. – Wiesz przecież doskonale, że ja tu asfalciarni pilnuję! – dodał i zrobił kilka kroków w stronę kolegi. – A co to jest? Myślałem, że to broń! – Karlik wskazał niepewnie na to, co Józek trzymał w dłoni. – Kiedy zauważyłem, że zbliża się tu jakiś mężczyzna, prowadząc rower, to od razu przyszło mi do głowy, że zamierza coś ukraść, dlatego złapałem kawałek rurki, który mi się akurat pod rękę nawinął, żeby mieć się czym bronić!– wyjaśniał rozbawiony Józef.

Jaki płynie morał z tej opowiastki? Ano taki, że czasem nas straszą, a kiedy indziej sami się straszymy...

Komentarze

Dodaj komentarz