Powstańcy wygrali bitwę o szpital psychiatryczny, gdzie w obawie przed represjami schroniły się też liczne niemieckie rodziny. Po wzięciu zakładu musiały opuścić Rybnik w dramatycznych okolicznościach.
Rankiem 3 maja 1921 roku, kiedy Rybnik był już w rękach wojsk powstańczych, ciągle jeszcze trwała walka o Zakład dla Umysłowo Chorych przy ulicy Gliwickiej (obecny Państwowy Szpital dla Nerwowo i Psychicznie Chorych). W obszernych pawilonach tej lecznicy otoczonych murowanym parkanem schroniło się około 130 niemieckich policjantów "Apo", dwie kompanie żołnierzy włoskich oraz około 300 członków bojówek samoobrony niemieckiej. W sumie było to ponad 600 dobrze uzbrojonych ludzi. Schroniły się tam również liczne rodziny niemieckie w obawie przed represjami ze strony powstańców. Pamiętać też należy, że w ośrodku pod opieką personelu medycznego przebywało kilkuset pacjentów.
Częściowa kapitulacja
Wojska powstańcze II batalionu rybnickiego okrążyły ogromną lecznicę i przystąpiły do natarcia poprzedzonego intensywnym ostrzałem z miotaczy granatów i broni maszynowej. Strona przeciwna odpowiadała ogniem z broni maszynowej i ręcznej z okien wyższych pięter budynków oraz punktów strzeleckich ulokowanych na górnych kondygnacjach wieży ciśnień o wysokości 35 metrów. Po godzinnej wymianie ognia ponad murowanym parkanem ukazała się biała flaga. W tej sytuacji powstańcy zaprzestali ostrzału i wysłali parlamentariuszy do oblężonych z żądaniem kapitulacji i złożenia broni. W odpowiedzi dowódca żołnierzy włoskich, dowództwa niemieckiej policji Apo i dowódca samoobrony niemieckiej wydali wspólne oświadczenie, że skłonni są zaprzestać działań zbrojnych.
O dziwo jednak kategorycznie odmówili złożenia broni. Wobec takiego postawienia sprawy wojska powstańcze po ponownym silnym ostrzale przystąpiły do zmasowanego szturmu, w trakcie którego poległo trzech powstańców: Ludwik Groborz i Alojzy Słowieński, obaj z Orzepowic, oraz oficer policji polskiej kapitan Walter Larysz (1898-1921), zaś ciężko ranny został plutonowy Józef Ostroga. Po stronie przeciwnej życie straciło dwóch żołnierzy włoskich. W wyniku nieskuteczności kolejnych ataków powstańcy zmienili taktykę i przystąpili do cernowania, czyli szczelnej blokady tej placówki.
Efekty mediacji
Oddziały powstańcze biorące udział w zajęciu Rybnika dawno już wymaszerowały na front, a oblężenie Zakładu dla Umysłowo Chorych nadal trwało. Ostatecznie przystąpiono do mediacji z udziałem kontrolera powiatowego, włoskiego pułkownika Asinari di Bernezzo i komendanta powiatowego wojsk powstańczych Ludwika Piechaczka. W ich wyniku ustalono, że po złożeniu broni bojówkarze samoobrony, funkcjonariusze niemieckiej policji "Apo" oraz uciekinierzy cywilni będą mogli wyjechać do Raciborza, który nadal znajdował się w strefie wpływów niemieckich. Za organizację transportu oraz ochronę tych ludzi odpowiadać miały wojska włoskie i francuskie.
Stosownie do zawartej ugody władze powstańcze przygotowały na rybnickim dworcu pociąg składający się z 20 wagonów, który do Raciborza wyruszyć miał w niedzielę 14 maja 1921 roku o godzinie 9 przed południem. Wreszcie po 11 dobach oblężenia, wczesnym rankiem długa kolumna mężczyzn, kobiet i dzieci licząca w sumie około 700 osób opuściła zabudowania szpitalne i pod strażą wojsk koalicyjnych ulicami miasta podążyła w kierunku dworca kolejowego. Wśród wrogich szpalerów i okrzyków w milczeniu szło około 300 cywilnych mieszkańców Rybnika, którzy na zawsze opuszczali swoje rodzinne miasto.
Feralny pociąg
Tuż przez odjazdem pociągu, na żądanie komisji władz powstańczych nadzorującej operację ekstradycji, przeprowadzono rewizję bagaży w poszukiwaniu broni. Jak donosił "Sztandar Polski" w rezultacie powierzchownego tylko przeglądu pakunków znaleziono 30 rewolwerów, kilkanaście granatów i jeden karabin maszynowy z amunicją ukryty w kuchni polowej. Eskorta wojsk koalicyjnych nie dopuściła jednak do dalszej rewizji zawartości paczek z żywnością. Wreszcie po pełnych napięcia chwilach pociąg ruszył w kierunku Raciborza.
Pozytywny wynik częściowej tylko rewizji stał się dla władz powstańczych pretekstem do ponownego przeprowadzenia kontroli, tym razem całości przewożonych bagaży. Pierwsza taka próba miała miejsce podczas postoju na dworcu w Niedobczycach, jednak stanowczy sprzeciw eskorty nie dopuścił do tego i pociąg odjechał w dalszą drogę do pośredniej stacji Nędza.
Tymczasem już po odjeździe pociągu z rybnickiego dworca komendant Ludwik Piechaczek otrzymał meldunek o rzekomych planach zatrzymania pociągu w Markowicach, skąd uzbrojeni pasażerowie uderzyć mieli na tyły formacji wojsk powstańczych.
Incydent w Markowicach
Natychmiast wysłano tam samochód z kurierem, by ostrzec o grożącym niebezpieczeństwie Franciszka Marszolika, dowódcę III batalionu 5. rybnickiego pułku powstańczego. Błyskawicznie 9. kompania Emanuela Szymery z bronią maszynową rozlokowała się po obu stronach nasypu kolejowego, semafor przed wjazdem do stacji Nędza ustawiono w pozycji "stój", zaś pozostałe pododdziały otoczyły pobliski teren. Ledwo zdążono uporać się z tymi przygotowaniami, a już pociąg zatrzymał się przed semaforem. Salwa z broni maszynowej zmusiła wszystkich pasażerów do opuszczenia wagonów.
Na łamach gazety "Sztandar Polski" nr 112 z 19 maja 1921 roku relację z tego incydentu przedstawiono następująco: "Barbarzyńskie to towarzystwo odgrażało się naszym żołnierzom i wyzywali na wszystko, co polskie. Żołnierze nasi przekonali się, że ci sztostruplerzy jeszcze nie byli pooddawali wszystkiej broni. Zatrzymano pociąg i urządzono gruntowną rewizję, która dowiodła, że każdy prawie sztostrupler i policjant "Apo" uzbrojeni byli w browningi; w kieszeniach mieli granaty ręczne i dyskursowe. W paczkach z żywnością, w workach z mąką i innych pakunkach, poprzednio pochowanych, znaleziono wiele różnej broni, nawet karabiny maszynowe" – czytamy w relacji.
Sporne relacje
"Nie tylko to, ale w wozach pakunkowych znaleziono wiele rzeczy pochodzących z kradzieży, przeważnie od kantynowego p. Ogórka z zakładu umysłowo chorych, któremu zabrali ci złodzieje prawie wszystko, zostawiając tylko gołe ściany. Wynika z tego, że Niemcy, oraz ci, którzy im do tego dopomagali w sposób dotychczas nieznany, złamali umowę. Wobec tego kobiety i dzieci wysłano za linię demarkacyjną. Wszystkich innych aresztowano i z całym pociągiem odstawiono do Wodzisławia. W ostatniej chwili dowiadujemy się, że niewinnych wypuszczono na wolność. "Apo" niemiecka ma zostać wymieniona." – czytamy w dalszym ciągu relacji
Inne źródła podają, że po zatrzymaniu pociągu w Markowicach dowódca eskorty wydał rozkaz otwarcia ognia do otaczających pociąg powstańców, jednak żołnierze biernie poddali się woli przeważających sił wojsk powstańczych. Żołnierzy eskorty koalicyjnej zapędzono z powrotem do wagonów, które odczepiono od reszty składu i wraz z lokomotywą wysłano z powrotem do Rybnika. Wszyscy pozostali pasażerowie feralnego pociągu zostali zatrzymani. Po kilku godzinach kobietom, dzieciom i mężczyznom do 18. i powyżej 45. roku życia pozwolono przekroczyć linię demarkacyjną i piechotą udać się do odległego Raciborza. Około 200 pozostałych mężczyzn aresztowano, zamknięto w wagonach i pod eskortą odstawiono do dyspozycji sztabu Dowództwa Wojsk Powstańczych Grupy "Południe" w Wodzisławiu.
Okiem pastora
W jeszcze innym świetle ukazuje to zdarzenie rybnicki pastor Paul Reinhold: "W niedzielę 14 maja ludność wzięła żywy udział w odmarszu z Zakładu dla Umysłowo Chorych na dworzec kolejowy. Powoli koło południa pociąg ruszył. Było w nim około 300 obywateli Rybnika z żonami i dziećmi, którzy tym pociągiem pod strażą Francuzów opuszczali kraj ojczysty. Pociąg ten miał straszliwe przeznaczenie. Francuzi nie przeszkodzili temu, że kilka stacji za Rybnikiem wszyscy mężczyźni pomiędzy 18. i 45. rokiem życia zostali zabrani z pociągu. Odbyła się walka i ucieczka i wielu rybniczan pożegnało się z życiem."
Kto złamał umowę, kto zawiódł? |
Pełna kontrowersji sprawa ekstradycji obywateli rybnickich z własnego miasta stała się głośna. Włosi oskarżali wojska powstańcze o niedotrzymanie zawartej umowy ewakuacyjnej, powstańcy oskarżali Włochów o prowokacyjne zachowanie i współdziałanie ze stroną niemiecką. Tragedia wygnanych i skazanych na banicję rodzin rybnickich o innych przekonaniach narodowościowych jest jaskrawym dowodem na to, że wszystkie bratobójcze wojny prowadzą do ogromnych dramatów. |
PS W następnym odcinku m.in. o tym, jak doszło do incydentu w Czerwionce, gdzie zginęło kilkunastu młodych żołnierzy wojsk koalicyjnych, którzy zgodnie z postanowieniami Traktatu Wersalskiego przyjechali na Górny Śląsk pilnować porządku, a nie walczyć. To kolejny ciemny epizod z czasów trzeciego powstania.
Komentarze