Dr Artur Czesak, językoznawca z UJ / archiwum
Dr Artur Czesak, językoznawca z UJ / archiwum

W Rybniku już po raz drugi jest organizowane Dyktando Śląskie, które w tym roku odbędzie się 29 maja. Jak Pan ocenia tę inicjatywę?
W szkole dyktand chyba nikt za bardzo nie lubi, a w życiu dorosłym – przeciwnie. Zarówno ogólnopolskie dyktando katowickie, jak i wiele innych, a także od ubiegłego roku rybnickie dyktando po śląsku, to dobry sposób okazywania sympatii i szacunku dla mowy starzików.
 
No właśnie, mowa naszych starzikow to tylko gwara czy już język?
Jako badacz staram się poznawać, a nie opiniować. Mogę na przykład powiedzieć, że godka śląska ma siedem fonemów samogłoskowych, czyli o jeden więcej, aniżeli w języku polskim – to ō (zapisywane też jako ů lub kursywą przez Marka Szołtyska) i występuje w takich wyrazach, jak wōz, piōro, przepōmnieć. Obserwujemy także pojawianie się śląskiego w nowych miejscach i funkcjach. Od dawna był językiem felietonów, w czym niemałą zasługę mają też "Nowiny". Zawsze zaczynałem lekturę od tekstu Bogdana Dzierżawy (Utopka), a teraz Grymliny. W ciągu ostatniego roku pojawiły się również ważne książki napisane po śląsku, nowe przekłady ważnych tekstów literatury światowej, w tym Dantego, a także coś zupełnie nowego – opisy funkcji w smartfonach.
 
A jaka jest Pana opinia: gwara czy język śląski?
Fachowo pojęcie gwara oznacza mowę mieszkańców wsi na niewielkim obszarze. Zatem można mówić o gwarze Lubomi czy gwarze okolic Rybnika. Ale już z tego widać, że określanie śląskiej mowy w miastach i całości tej mowy jako gwary, to powielanie zakorzenionego błędu. Zgodnie z definicjami powinno się mówić dialekt śląski dzielący się na liczne gwary. Ale nie warto tracić energii na jałowy spór – strzyżono czy golono, opust czy upust. Śląski jako język też jest bytem w dużej mierze tylko ogłaszanym czy deklarowanym w spisie. Jego byt jako mikrojęzyka literackiego nie musi polegać jednak na ujednolicaniu. Twórczość i promocja sprawiają, że staje się językiem coraz bogatszym i przez to ciekawym, dla wielu pięknym. A ja za arcybiskupem Nossolem myślę o języku i kulturze na Śląsku jako o "pojednanej różnorodności".
 
Wielu użytkowników godki śląskiej wzbrania się przed określaniem jej jako gwary śląskiej. Argumentują, że to nie jest żadna gwara, chociażby dlatego, że posługuje się nią co najmniej półmilionowa grupa obywateli polskich.
O, tu pani dotknęła ważnej sprawy. Że słowo gwara ma niski prestiż. Nie bardzo wiem, z czego się to wzięło, ale nie wynika z jakiegoś sporu wśród językoznawców. Każde po naszymu – i to wielkie ogólnośląskie, jako odbicie pewnej wspólnoty historycznej i kulturowej od Cieszyna i Rybnika przez Koźle i Mysłowice po Kluczbork, i małe – czyli właśnie gwara każdej wsi, rybnickiego osiedla brana z osobna to jest skarb. A tymczasem wielu z nas było świadkami albo wręcz ofiarami lekceważenia tego językowego bogactwa i zarazem ośmieszania ludzi mówiących po swojemu – często w szkole. Do takich sytuacji dochodziło nie tylko na Śląsku, ale nawet na tak pozytywnie odbieranym Podhalu. Spory o oficjalny status prawny etnolektu śląskiego zostawiam działaczom społecznym i politycznym. Doceniam każde działania na rzecz śląskiej mowy – bez względu na poglądy organizatorów.
 
 
Czy jest coś, co tę naszą godkę śląską odróżnia od innych polskich etnolektów?
 Podejście naukowe z potoczną obserwacją nie do końca się zgadza. Na granicy małopolsko-śląskiej w każdej wsi wiedzą, i to bez szkół, gdzie się mówi po śląsku, a gdzie nie. Pewne ujęcia językoznawcze zaś głoszą, że dialekt śląski nie ma jednej naczelnej cechy wyróżniającej, za to jest silnie zróżnicowany wewnętrznie. Mazurzenie koło Pszczyny i Opola (kaj idzies, pocekej) to cecha małopolska, a wymowa typu trouwa i ptouk jest wspólna z Wielkopolską. Echt, prawdziwie śląska miałaby być tylko wymowa jegła czy łeżka. Słownictwo, w tym zapożyczenia, nie jest najważniejszą cechą odróżniającą, ale odbija historię i kulturę. Podzim, cesta, swaczyna, karlus i tysiące innych wyrazów– dla wielu niezrozumiałych – to też oczywiście pewna bariera.
 
Na koniec zapytam, czy ta nasza godka ma szansę na rozwój, na przetrwanie?
Śląska mowa, jeśli chodzi o trwanie w swych lokalnych niszach ekologicznych, radzi sobie świetnie. Pewien konserwatyzm użytkowników, szacunek dla tradycji, sprawił, że społeczność górnośląska wciąż po naszymu myśli i godo. Rozwój jednak, swoista ucieczka przed zanikiem, to już inny, niekonieczny proces. Wiele osób i środowisk podejmuje taki wysiłek – pisania, a nie tylko mówienia, stworzenia standardu ortograficznego i pewnego podregulowania gramatyki, opracowania słownictwa, na przykład botanicznego czy komputerowego. Tu wszystko zależy od chęci ludzi. Jedni każdego dnia myślą, jak pójść z godką naprzód, a dla innych to wynokwiani i gupoty.
Rozmawiała: Iza Salamon 

Dr Artur Czesak: Obserwujemy także pojawianie się śląskiego w nowych miejscach i funkcjach. Od dawna był językiem felietonów, w czym niemałą zasługę mają też "Nowiny". Zawsze zaczynałem lekturę od tekstu Bogdana Dzierżawy (Utopka), a teraz Grymliny.

Komentarze

Dodaj komentarz