Kim był człowiek, który być może w końcu zostanie patronem którejś z żorskich ulic? Jednym z najlepszych studentów Feliksa Nowowiejskiego, jedynym wówczas muzykiem z wyższym wykształceniem na Górnym Śląsku!
O Julianie Samulowskim w Żorach zrobiło się głośno, gdy radni chcieli nazwać jego imieniem jedną z nowych ulic, ale nic z tego nie wyszło, bo nikt nie zapytał o zdanie rodziny. Postanowiliśmy więc poszukać śladów Juliana Samulowskiego (1890-1940), który, jak się okazuje, był wybitnym człowiekiem. Został żorzaninem z wyboru i miłości. Ożenił się bowiem z Gertrudą König (Król). On, Polak z krwi i kości, syn warmińskiego poety i księgarza Andrzeja Samulowskiego. Ona, córka żorskiego nauczyciela hakatysty, ale katolika. Poznali się w Żorach, gdzie od 1913 roku on był dyrygentem i organistą chóru kościelnego. Na Warmii jako zdeklarowany Polak nie mógł bowiem znaleźć pracy.
Wspomnienia wnuczki
Nie za wiele osób ma świadomość, że ich wnuczką jest Ewa Rotter-Płociennikowa, znana żorska plastyczka, która wie, że w okresie narzeczeńskim babcia pojechała do Gietrzwałdu, by poznać przyszłych teściów. Znała tylko niemiecki i trochę śląskiego. Andrzej Samulowski mówił doskonale w języku Goethego. Uważał, że niemiecki jest świetną mową, ale dla psów. Zaprosił dziewczynę na spacer i wziął ze sobą psa Burka. Zaczęła się taka oto konwersacja po niemiecku. "No jak myślisz, Burek, czy pannie Trudzi się u nas podoba? Powiedz Burek swojemu panu, że czuję się tu znakomicie" – odparła grzecznie dziewczyna.
– Pradziadek uznał, że babcia ma poczucie humoru, poza tym jest bardzo ładna, i pobłogosławił młodym. Takim oto szalonym Polakiem był Andrzej – wspomina Ewa Rotter-Płóciennikowa. Jak dodaje, siostra Gertrudy wyszła za mąż za innego znanego Polaka, Bonifacego Bałdyka z Żor, aczkolwiek w obu rodzinach najbardziej liczyła się miłość i prawość, a nie przekonania polityczne i narodowe. – Co ciekawe, prababcia powtarzała Julianowi: "Pamiyntej synek, że jo jest staro Królka, a nie Köniżka". Moja prababcia nigdy nie miała swojego nagrobka, ale nie dlatego, że pradziadka nie byłoby na niego stać, tylko dlatego, że musiałby umieścić na nim napisy niemieckie. Uszanował wolę swojej żony – podkreśla pani Ewa.
Uczeń Nowowiejskiego
Julian miał świetne wykształcenie. Ukończył w Ratyzbonie konserwatorium muzyczne, gdzie był uczniem Feliksa Nowowiejskiego. Wybitny kompozytor uznawał Samulowskiego za jednego ze swoich najbardziej utalentowanych studentów. Do dziś zachowało się zaświadczenie, w którym chory Nowowiejski wyznacza na zastępstwo do dyrygowania chórem właśnie jego. Uczeń dorównał mistrzowi, o czym donosiła ówczesna prasa. Na Górnym Śląsku był wtedy jedynym muzykiem z wyższym wykształceniem. Zdobyta na studiach specjalizacja organisty siłą rzeczy przypisywała go do muzyki kościelnej, tymczasem był nie tylko wielkim Polakiem, ale i antyklerykałem.
– Głównie chyba dlatego, że większość ówczesnego duchowieństwa była proniemiecka. Niepokorny Julian często zmieniał pracę. Każde jego dziecko, a miał ich pięcioro, rodziło się w innej parafii, moja mama Janina np. przyszła na świat w Knurowie – stwierdza Ewa Rotter-Płociennikowa. W 1919 roku jej dziadek objął dyrygenturę chóru Towarzystwa Śpiewaczego "Feniks". To była kuźnia polskości. W okresie powstań i plebiscytu Julian dużo czasu spędzał ze swoim szwagrem Bonifacym Bałdykiem. Jak wiele ich łączyło, dowodzi pewien głośny incydent, o którym zimą 1919 roku napisał lokalny "Sohrauer Stadblatt", choć była to publikacja bardzo tendencyjna.
Incydent na wiecu
Otóż obaj szwagrowie poszli do restauracji przy obecnej ulicy Kościuszki na spotkanie Niemców. Nagle weszli na scenę, z której odśpiewali "Jeszcze Polska nie zginęła". Rozeźleni Niemcy odpowiedzieli im po polsku "A ty Samulowski wyp... do Polski. Ty stary Bałdyku dostaniesz po gnyku" i wyrzucili ich za drzwi. Ci schowali się w sieni domu Bałdyków (w 1922 roku w tym domu gościł marszałek Józef Piłsudski). Tymczasem przez starówkę śpiewając, szli manifestujący Niemcy, którzy zakończyli już zebranie. Kiedy znaleźli się na wysokości rzeczonego budynku, z sieni wyskoczyli na nich Bonifacy i Julian, wykrzykując "puf, puf", jakby strzelali do tłumu.
Zrobiło się straszne zamieszanie, kilka osób upadło. Jedna kobieta została poturbowana. Gazeta donosiła, że bandyci Bałdyk i Samulowski napadli na porządnych mieszkańców i rozpędzili niemiecki wiec. Sąd skazał ich za to na trzy miesiące ciężkiego więzienia w Brzegu, gdzie przesiedzieli całe drugie powstanie. Po powrocie zaangażowali się w wybory samorządowe. Doprowadzili do tego, że w Żorach, uważanych za najbardziej niemieckie miasto na Górnym Śląsku, wybrano procentowo najwięcej polskich radnych. Bałdyk został burmistrzem, a potem posłem do Sejmu II RP. Obaj panowie cieszyli się przed wojną szacunkiem władz i mieszkańców.
Droga do obozu
Samulowscy wynajmowali mieszkanie przy ulicy Pszczyńskiej, naprzeciw willi, w której mieszkali przedwojenni burmistrzowie. – Dziadek walczył w obronie wrześniowej 1939 roku. Długo nie wracał z wojennej tułaczki, ukrywał się u rodziny w Częstochowie. W maju 1940 roku przyjechał pociągiem do Żor. Tymczasem naszą rodzinę wyrzucono z kamienicy przy Pszczyńskiej do domu prababci na rynku. Zanim Julian doszedł tam ze stacji kolejowej, zadenuncjowali go usłużni obywatele III Rzeszy. Pozwolono mu tylko pożegnać się z rodziną. Został aresztowany przez gestapo i osadzony najpierw w obozie Dachau (z numerem 7360), a następnie Mauthausen-Gusen, gdzie zmarł 8 listopada 1940 roku. Nie miałam szans poznać dziadka, choć bardzo chciałabym – przyznaje wnuczka.
Ewa Rotter-Płóciennikowa mieszka z 91-letnią dziś mamą Janiną w domu przedwojennych burmistrzów. Rozkłada na stole teczki z dokumentami. Największe wrażenie robią jednak... krawat, skarpetki i obrączka, które przesłano z obozu po śmierci dziadka. Naziści dbali jeszcze wówczas o pozory. W swoim piśmie informują, że Julian Samulowski pracował w kamieniołomach i zmarł na serce. Lekarz obozowy skrupulatnie wymienia, na co chorował, i zaznacza, że nie pomogła mu żadna terapia... Wysoki, silny mężczyzna, cieszący się dobrym zdrowiem umiera po raptem sześciu miesiącach? Listonosz dostarcza pismo komendanta obozu z informacją o spopieleniu zwłok w krematorium i wysłaniu urny do Żor
Odważny do końca
– Powiadomiono również żorską parafię. W kenkarcie dziadek śmiało deklarował narodowość polską i język polski. Nie wiem, w którym jeszcze domu zachowała się tak szczegółowa dokumentacja z tamtych okrutnych czasów? – zastanawia się pani Ewa. Wśród dokumentów jest m.in.: legitymacja Medalu Rodła, list z Dachau do rodziny, podpisany po niemiecku "Tatuś Julian, dzieciątka moje". Zachowały się nutowe zapisy utworów autorstwa Juliana Samulowskiego, którego prochy złożono na żorskim cmentarzu.
Polski król Warmii |
Andrzej Samulowski (1840-1928), ojciec Juliana, urodził się w Szombruku na Mazurach, zwany był polskim królem, współzakładał "Gazetę Olsztyńską". Ożeniony ze Ślązaczką z Mikołowa Martą Nowacką, którą odbił synowi Karola Miarki (byli już zaręczeni!). Większość życia spędził w Gietrzwałdzie. To tam właśnie, w czerwcu 1877 roku nieopodal księgarni Samulowskich 13-letniej Justynie Szafryńskiej i 12-letniej Barbarze Samulowskiej (zbieżność nazwisk) ukazała się Matka Boska. Andrzej Samulowski napisał wiele utworów poświęconych objawieniom, w tym powszechnie znaną pieśń pątników "O Najświętszej Maryi Pannie Gietrzwałdzkiej". W 1892 roku założył Polsko-Katolickie Towarzystwo Ludowe, 27 lat później wybrano go prezesem reaktywowanej organizacji. Odważny, potrafił zażartować z landrata, wysłał wieniec z kłosów warmińskich pól dla uczczenia Adama Mickiewicza. W latach 30. Gietrzwałd odwiedził Melchior Wańkowicz, który przygotowywał swoją słynną powieść "Na tropach Smętka". Przedtem długo rozmawiał z Samulowskimi. W 1920 roku odwiedził go Jan Kasprowicz wraz z księdzem. Antonim Ludwiczakiem, prezesem komitetu plebiscytowego na Warmię i Powiśle. Kilka dni później był u niego nuncjusz papieski w Warszawie Achille Ratti, późniejszy papież Pius XI. Andrzej Samulowski zmarł 10 kwietnia 1928 roku w wieku 88 lat. Wychował z żoną siedmioro dzieci, najbardziej znany był Julian. |
Źródła: Rozmowa z Ewą Rotter-Płóciennikową, Bożena Rowecka – "Wspomnienie o moim pradziadku i dziadku", "Przełom", 12 maja 2010 roku.
Komentarze