Targi duszyczek w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Targi duszyczek w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Czy dusze rzeczywiście mogą targować się o to, która ma wejść w ciałko rodzącego się dziecka? To jest pytanie, na które nigdy nie poznamy odpowiedzi.

 

Kiedy pod koniec zimy, ponad trzydzieści lat temu w rybnickim szpitalu rodziłam mojego syna, zwróciłam uwagę na pewne osobliwe zjawisko. W pewnym momencie zostałam sama w sali porodowej. Dlaczego? Bo leżące za parawanami kobiety zdążyły już urodzić i zostały skierowane do sal poporodowych, a starsza pani położna, która powinna czuwać nade mną, bo poród się przedłużał, gdzieś się zawieruszyła i nie pojawiała się przez dłuższy czas. Spodziewałam się, że w sali zapadnie głucha cisza, ale wcale tak nie było! Najpierw usłyszałam coś, co przypominało podmuch wiatru, potem odgłos zmienił się w brzęczenie pszczół w ulu (tak mi się wtedy wydawało), aż w końcu usłyszałam pojedyncze dziecięce głosiki, które rozmawiały ze sobą, ba, nawet się o coś kłóciły. Tylko słów nie mogłam niestety rozróżnić...

Kiedy do sali powróciła położna, zapytałam ją o te odgłosy. Kobieta była wyraźnie zmieszana. – E, to wszystko wydawało się pani – odpowiedziała z wahaniem. A może to wiatr świszcze przez niedomknięte okno?– dodała po chwili. Szybko zapomniałam o tym wydarzeniu, zwłaszcza że bardzo dużo czasu zajmowało mi wychowywanie dziecka, i nie sądziłam, bym kiedykolwiek miała zaprzątać tym sobie głowę. Pięć lat później jednak przyjechała do nas w odwiedziny daleka krewna, która zawsze mówiła o sobie:" jo je staro hebama"! Istotnie, to ona "sprowadziła", a raczej pomogła w przyjściu na ten świat wielu mieszkańców swojej własnej miejscowości i całej okolicy. Swoja działalność jako położna rozpoczęła jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowy.

Kiedy tak przy herbatce i kołoczu gwarzyłyśmy sobie z ciotką, przypomniało mi się owe osobliwe zjawisko z rybnickiego szpitala. Ku mojemu zdziwieniu ciotki ta opowieść wcale nie zaskoczyła. Słyszała już o tym od swoich koleżanek po fachu, a nawet sama była świadkiem takiego zdarzenia. Tak przynajmniej twierdziła. Swego czasu odbierała poród domowy bogatej kupcowej. Kobieta była już nie najmłodsza, ale rodziła po raz pierwszy i sam przebieg porodu był ciężki. Mąż rodzącej wezwał lekarza, ale ten też niewiele mógł pomóc. Ciotka wiedziała, że sprawy stoją źle i jedyna myśl, jaka przyszła jej do głowy, to żeby pomodlić się do Matki Bożej w intencji rodzącej kobiety.

Być może fakt, że katoliczka zwróciła się do Boga o pomoc dla luteranki miał tu istotne znaczenie (tak sądziła ciotka), bo po północy stan kobiety nieco się poprawił. Ponieważ w pokoju panowała niesamowita duchota, położna uchyliła nieco okna i wtedy do jej uszu dotarł delikatny szum rozmów, a nawet sprzeczki. Słyszała wyraźnie, jak duszyczki targowały się o to, która z nich wejdzie w ciałko rodzącego się dziecka... Za namową naszej ciotki urodzoną wtedy dziewczynkę nazwano Maryjką.

A ja wciąż zastanawiam się nad tym, czy to, co słyszałam wiele lat temu, było zwykłym omamem, czy raczej prawdziwym zdarzeniem, z którego wiele osób zdawało sobie sprawę, ale wszyscy udawali, że nie mają zielonego pojęcia, o co chodzi.

Komentarze

Dodaj komentarz