Biurowiec byłej kopalni Żory / Dominik Gajda
Biurowiec byłej kopalni Żory / Dominik Gajda

 

Czerwionka, osiedle Gwarków, Wilchwy, Niedobczyce, Niewiadom, Moszczenica. Co łączy te miejsca? Kilkanaście lat temu w każdym z nich zamknięto kopalnię...

 

Godzina 11. Pustą i prostą jak strzała drogą do żorskiego osiedla Gwarków pędzi radiowóz na sygnale. Wtóruje mu sygnał karetki. – No, skopał kobietę na ulicy w biały dzień! – łapie się za głowę młoda mama. W jednej ręce trzyma nerwowo papierosa, drugą popycha wózek z dzieckiem. Co się stało? – Jakiś gówniarz napadł na kobietę! Pogotowie właśnie odjeżdża! Co tu się dzieje?

 

Z całej Polski

 

Za jej plecami rozpościera się ponury widok na ruinę kopalni. Okna bez szyb, rozbite szkło po butelkach i betonowy plac, na który kiedyś zajeżdżały dziesiątki autobusów dziennie. Do autobusów wsiadali górnicy. Świeżo po kąpieli – z zaczesanymi na mokro włosami. Skądś dobiegała muzyka, zapach obiadu.Tak było. A dziś? Dzisiaj betonowa pokrywa placu daremnie walczy z przyrodą, bo trawa wciska się w każdą szczelinę, jakby chciała przykryć dawny dramat i smutek. Tragedię wielu rodzin. Robert Hańko doskonale pamięta ten plac, bo pracował tutaj przez cztery lata jako kierowca.

– Biuro mieliśmy w tamtym bloku, gdzie teraz poczta – wskazuje. – Wtedy ludzie byli tutaj inni, było całkiem inaczej. Ładniej. Te bloki tętniły życiem. Potem, jak kopalnię zlikwidowali, to całe to osiedle upadło. Tego się nie da opisać, co się tutaj działo. Teraz trochę się poprawiło, ale widać, że część ludzi i tak się pogubiła. Mieszkają tutaj ludzi z całej Polski, z różnych regionów. Jakby ktoś tak sobie usiadł na ławce i poobserwował mieszkańców, to wyraźnie by dostrzegł te różnice. Taka regionalna mieszanka – mówi Robert Hańko.

 

Pięć na 10

 

Młoda matka z papierosem nie chce rozmawiać o regionalnych różnicach, ale o przyszłości tak. A w tym osiedlu przyszłości dla siebie i swoich dzieci nie widzi. – Na razie tutaj mieszkam, ale nie chcę, żeby moje dzieci dorastały w tym miejscu. Boję się, że zejdą na złą drogę. Już tacy gówniarze tu palą, piją, tragedia, co się dzieje. Nie, nie przedstawię się, to jest za mała dzielnica, wszyscy się znają – kręci głową na odchodne. – Mieszkam tutaj parę lat i jakoś sobie radzę. A jak sobie radzą inni, to proszę pytać. Ja się za innych nie wypowiadam. W skali od 1 do 10 to osiedle oceniam na 5. Przyszłości tu dla dzieci nie ma, bo kradną, biją się, wszystko poniszczone – dodaje inna z kobiet.

Mimo to Władysław Łukasiewicz, przewodniczący Rady Dzielnicy Rój, nowo wybrany radny miejski, wierzy w osiedle Gwarków. Ludzie już tutaj tyle przeszli, że z resztą sobie poradzą. – Prawie wszystkie bloki mamy ocieplone, nowe elewacje. Uratowaliśmy ośrodek zdrowia. I widzę, jak to osiedle powoli się zmienia, chociaż przed nami jeszcze długa droga. Jednak w porównaniu z ubiegłymi latami wiele tutaj zmieniło się na korzyść – mówi żorski radny. Podobnie uważa Robert Hańko. – Co tu się kiedyś działo! Jakieś sprawy kryminalne. Teraz jest lepiej, zdecydowanie lepiej – przyznaje.

 

Było, minęło

 

Mieszkańcy osiedla Gwarków nie są zbyt chętni do rozmów czy wspomnień. Była kopalnia, nie ma kopalni. Trzeba żyć dalej. Ale jak? Pani Jadwiga nie odczuła aż tak bardzo zamknięcia. Mąż został przeniesiony na inną kopalnię. – Wiem, że ludziom nie było łatwo. Osiedle w krótkim czasie bardzo zubożało. Najgorzej mieli ci, którzy pobrali te odprawy. Przepuścili pieniądze, a potem nie mieli za co żyć. Teraz wczęści kopalnianych budynków powstały nowe zakłady, zaszły zmiany, i to duże – mówi pani Jadwiga.

Pani Teresa mieszka niedaleko, w jednorodzinnym domu. Do osiedlowego sklepu przychodzi na zakupy. Zna tutaj ludzi. – Ach, co ja będę mówić. Nie jest łatwo mieszkać w pobliżu tych bloków, trudne sąsiedztwo. Szkoda też, że nikt nie posprząta tego, co zostało po kopalni. Te ruiny tylko straszą. Jak ludzie mają się tutaj czuć patrząc na te rudery – macha ręką ze zniecierpliwieniem. Jak wspominają mieszkańcy, po zamknięciu kopalni, które ostatecznie nastąpiło w 1996 roku, osiedle Gwarków gasło i umierało. Potrzeba było wielu lat, aby ten proces zatrzymać i potrzeba będzie jeszcze wielu lat, aby tę społeczność odbudować.

 

20 lat szczęścia

 

– Na początku było bardzo ciężko, dużo było bezrobotnych. Pamiętam, jak przyjechała tu telewizja i kręciła o tym film. Potem mało kto się tym interesował. Ludzie jakoś sobie radzą, bo muszą, ale dużo młodych stąd wyjeżdża. Tu nie mają nic. Cóż, nie wszystkie obietnice zostały spełnione – wzdycha pan Tadeusz. Władysław Łukasiewicz też pamięta te czasy, kiedy żorskie osiedle Gwarków stanowiło wręcz jedną rodzinę. Ludzie byli dumni z tego, że mieszkają w nowych, ładnych blokach, pracują w nowej kopalni. To był prestiż. To dawało im wiarę w przyszłość, w siebie. Ich szczęście trwało zaledwie 20 lat.

Już w 1993 roku zapadła decyzja o częściowym zamknięciu kopalni Żory (wcześniej ZMP). Potem z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej. – Ci ludzie w ogóle nie byli przygotowani na taki cios. Część z nich przeszła na inne kopalnie, zaś ci, którzy pobrali odprawy, nagle z ubogich ludzi stawali się bogaczami. Ich psychika tego nie wytrzymywała, co odbijało się na życiu rodzinnym. Niewielka część tej grupy wyszła na prostą – mówi żorski radny Łukasiewicz. Od siedmiu lat działa w Radzie Dzielnicy Rój, która swoją siedzibę ma w byłym, górniczym hotelu. Dzięki temu pan Władysław cały czas ma kontakt z mieszkańcami osiedla. Widzi, że w ciągu minionego czasu wiele się zmieniło.

 

Małymi kroczkami

 

– Udało nam się w pewnym stopniu zintegrować nasze środowisko, podążamy do celu małymi kroczkami. Jest jeszcze wiele do zrobienia, ale efekty wspólnej pracy już widać – cieszy się Władysław Łukasiewicz. Podkreśla, że dopomogła w tym współpraca z wiejską częścią dzielnicy Rój, w której mieszkają głównie autochtoni. Jego opinie o tym, że osiedle Gwarków jednak się zmienia na korzyść, potwierdzają policjanci, którzy właśnie podsumowali miniony rok 2014. Na tle innych dzielnic Rój (a więc i osiedle Gwarków) wypada całkiem dobrze. Policja odnotowała tutaj siedem kradzieży z włamaniem i osiem kradzieży.

Dla porównania w Śródmieściu takich przestępstw było razem aż 54. W osiedlu Korfantego doszło do 41 kradzieży i włamań, a w osiedlu Księcia Władysława – 45. Oba te osiedla, wraz z osiedlem Sikorskiego, przodują zresztą, jeśli chodzi o zniszczenia mienia. Tam naliczono się po kilkanaście takich czynów. W osiedlu Gwarków były ich trzy. Jak stwierdzają policjanci, tu problemy dotyczą głównie nieporadności życiowej czy niewydolności wychowawczej. Jeśli interweniują, to zazwyczaj są to przypadki zakłócania ciszy nocnej przez młodzież, niszczenia mienia czy zgłoszenia o nietrzeźwych opiekunach. To specyficzne osiedle, gdzie umiejscowione są bloki socjalne i noclegownia kojarzone właśnie z niewydolnością rodzin obarczonych wszelkimi problemami.

 

Cios w serce

 

– Niegdyś faktycznie to miejsce było napiętnowane przez społeczność lokalną, ale ani nasze statystyki, ani opinia publiczna dzisiaj tego nie potwierdzają – mówi aspirant sztabowa Kamila Siedlarz, rzecznik prasowa żorskiej policji. Z informacji stróżów prawa wynika również, że od kilku lat spada także w osiedlu Gwarków liczba interwencji policyjnych, choć osiedle jest przez stale patrolowane, podobnie jak inne. – Zadania doraźne, które funkcjonariusze otrzymują podczas odpraw do codziennej służby, są takie same jak dla innych rejonów. Zawsze też staramy się sprostać oczekiwaniom społecznym i jeśli mieszkańcy zgłaszają potrzebę częstszego pojawiania się patroli, to komenda je tam wysyła – dodaje aspirant sztabowa Kamila Siedlarz.

Takich miejsc jak osiedle Gwarków jest w regionie więcej. To także Czerwionka, osiedle Wilchwy w Wodzisławiu, rybnickie dzielnice Niedobczyce i Niewiadom, jastrzębska Moszczenica. Co je łączy? Kilkanaście lat temu w każdym z tym osiedli zamknięto kopalnię. Matkę, wokół której tętniło życie, skupiała się cała społeczność. Decyzja o zamknięciu zakładów była jak grom z jasnego nieba, a właściwie jak cios prosto w serce każdej z tych lokalnych społeczności, które do dziś z trudem podnoszą się z kolan.

 

Bolesne skutki

 

Dokładnie 8 marca minie piętnaście lat od zamknięcia kopalni Dębieńsko . Jak mówi Celina Cymorek, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Czerwionce-Leszczynach, skutki społeczne likwidacji zakładu – matki, były bardzo dotkliwe. Dzisiaj z perspektywy czasu można powiedzieć, że najgorsze gmina ma za sobą. Dzięki zaangażowaniu jej władz, pracowników OPS-u, doradców zawodowych i wielu innych osób oraz instytucji zniszczoną tkankę społeczną udało się w części uzdrowić. Dzięki unijnym pieniądzom pięknieje też stare robotnicze osiedle. Na fanfary zwycięstwa wciąż jednak za wcześnie. Co było najgorszą konsekwencją zamknięcia kopalni?

– Myślę, że to, iż wielu pracowników skorzystało z odpraw górniczych. Skusiły ich duże kwoty, ale nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Pieniądze w dużej części poszły na dobra konsumpcyjne. Wtedy dla wielu rodzin zaczął się prawdziwy dramat – mówi dyrektor Cymorek. OPS zrealizował kilka projektów w celu aktywizacji społeczno-zawodowej, m.in. projekt systemowy, projekty socjalne oraz projekty konkursowe. – Nie zostawiamy tych ludzi samym sobie i dzisiaj, można powiedzieć, że ci, którzy chcą pracować, pracują. Nawet jak tracą pracę, szukają następnej. Biorą udział w kursach, szkoleniach, spotkaniach w ramach różnych projektów. Szukają dla siebie miejsca i w większości je znajdują. Wciąż jest jednak grupa osób, która nie radzi sobie w życiu. Potrzebna jest im najbardziej praca nad rozwojem osobistym, aby mogli się odnaleźć w społeczeństwie – dodaje dyrektor Celina Cymorek.

 

Grzechy zaniechania

 

Podobnie wypowiada się Teresa Rybka, wodzisławska radna, przewodnicząca Rady Dzielnicy Wilchwy. Po likwidacji jedynej żywicielki – kopalni 1 Maja – sytuacja społeczno-gospodarcza znacznie się pogorszyła. Rynek pracy nie był przygotowany na wchłonięcie tak dużej grupy ludzi. – Owszem, większa część ludzi otrzymała pracę w pobliskich kopalniach. Część górników skorzystała z pięcioletnich urlopów i możliwości przejścia na emeryturę. W najgorszej sytuacji znaleźli się ci, którzy skorzystali z odprawy pieniężnej i pomimo proponowanych kredytów preferencyjnych, szkoleń, kursów nie poradzili sobie w nowej sytuacji, często popadali w nałogi i stawali się wraz ze swoimi rodzinami klientami MOPS-u – mówi Teresa Rybka.

Również system górniczy i model rodziny górniczej nie zachęcał do podejmowania nowych wyzwań. Rodziny wielu górników powoli izolowały się od środowiska, popadały w kłopoty finansowe... Jak mówi pani radna, nie było żadnego programu ani instrumentów, by pomóc tym ludziom w powrocie do normalności. Dopiero w chwili narastających dysfunkcji i znamion wykluczenia społecznego zaczęto diagnozować trudną sytuację społeczną wielu górników i kobiet długotrwale bezrobotnych. Ścisła współpraca wielu podmiotów i środowisk pozwoliła na zorganizowanie adekwatnego, ukierunkowanego wsparcia ze strony miejskiego ośrodka pomocy społecznej, powiatowego urzędu pracy, powiatowego centrum pomocy rodzinie, stowarzyszeń, klubów sportowych, parafii, szkół, Centrum Rozwoju Inicjatyw Społecznych.

 

Kto pomógł

 

Gmina Wodzisław Śląski wraz z wieloma podmiotami stopniowo zajmowała się tworzeniem na zdegradowanym terenie strefy inwestycyjnej, nie mając finansowego wsparcia ze strony organów decydujących o procesie restrukturyzacji ani Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej. Sprawy społeczno-gospodarcze pozostawiono jakby własnemu biegowi... Dopiero z czasem, gdy nasilały się rażące problemy społeczne, gdy zaczęła rosnąć liczba rodzin dysfunkcyjnych, zaczęto szukać dróg wyjścia w postaci organizowania długotrwałej opieki i pomocy wielu instytucji, które poprzez realizację wielu programów uratowały niejedną rodzinę od piekła eksmisji, wykluczenia, odrzucenia...

 Jest jednak nadzieja na odrodzenie się życia w strefie 1 Maja, bo pojawili się tu inwestorzy chcący tworzyć nowe miejsca pracy. Miasto podjęło się modernizacji sieci wodociągowej, kanalizacyjnej, powstaje projekt sieci dróg w celu rozwoju tej strefy. Jest światełko w tunelu na rozwój. Dzielnica powoli budzi się do życia

Komentarze

Dodaj komentarz