Zofia Przeliorz / Archiwum
Zofia Przeliorz / Archiwum

 

Zofia Przeliorz z Żor-Osin, pisarka, opowiada o świętach Bożego Narodzenia.

 

Sianko z dobrych uczynków

Na wilijo i Dzieciątko czekali wszyscy, szczególnie dzieci. Musiały jednak być bardzo grzeczne i przez cały adwent zbierać dobre uczynki. Z dzieciństwa pamiętam, jak za każdy dobry uczynek odkładaliśmy jedno źdźbło siana. Potem w Wigilię tę wiązkę sianka niosło się do żłobka w kościele albo wkładało się do stajenki w domu, żeby nowo narodzony Jezusek miał miękkie posłanie z naszych dobrych uczynków.

 

 

Jako wilijo, taki cały rok

Wilijo to był taki dzień szczególny. Trzeba było szczególnie uważać na to, co się robi czy mówi. Zachowało się stare powiedzenie: Jako wilijo, taki cały rok. Kto tego dnia leżał za długo w łóżku, temu przez cały rok robota nie szła. Dzieci musiały być bardzo grzeczne, żeby w wilijo nie nachytać (nie dostać klapsa). Mnie to w domu nie groziło, bo rodzice nas nie bili.

 

 

Choinka z glaskuglami

Mój tata chodził do pracy w hucie na noc. Wilijo to był jeden dzień w roku, kiedy szedł do pracy rano. Kiedy wracał po południu, stroiliśmy choinkę. Nigdy wcześniej się nie stawiało choinki, tylko w Wigilię. Czym stroiliśmy? Były glaskugle, czyli bombki, były anielskie włosy, czyli lameta. Dużo ozdób robiliśmy sami: pajacyki, domki, łańcuchy, gwiazdki.. Ze słomy, z kolorowego papieru. Obowiązkowo na choince musiały też wisieć jabłka, tata miał zawsze odłożone takie mniejsze. Wieszaliśmy także orzechy, do kożdego tata wbijoł gwozdek. Na koniec choinkę dekorowało się watą, która miała przypominać śnieg. Oświetlenie składało się ze zwykłych świeczek przypinanych do gałązek przy pomocy takich żabek. Niejedna choinka spaliła się od tych świeczek, chociaż bardziej niebezpieczne były zimne ognie, które nastały trochę później. Mnie się kiedyś to przytrafiło, jak już miałam swoją rodzinę.

 

 

Dwie moczki, dwie zupy

We wilijo zawsze fajnie woniało. Mama od rana warziła moczka i bryja. Była to zupa ze suszonych śliwek zaprawiona mąką i śmietaną. Kożdy staroł sie mamie pomoc. Wszystkie potrawy na wigilijnym stole musiały być postne. Wieczerzę jedliśmy nie kuchni, ale w pokoju. Zawsze już wcześniej paliło się w kachloku (piecu kaflowym). Był bioły serwet, świyczka, choinka obstrojono. Na stole mieliśmy dwa rodzaje moczki i dwa rodzaje zupy. Pierwsza moczka była słodka, z owocami i orzechami. Druga to była kwaskowa zupa z rybich głów, posypana piernikiem. Mieliśmy także zupę fasolową. Dla taty nie było wiliji bez zaprawianych, czyli marynowanych śledzi ze śmietaną. Jedliśmy także bratheringi, czyli śledzie opiekane. Nie mogło zabraknąć zupy – bryji, o której już mówiłam, strucli plecionej i zawijanej. Na stole musiały być również jabłka, orzechy i opłatek. U nas w domu była zasada, że każdej potrawy trzeba było trzy razy kosztować. Tata tego pilnował, ale nie chodziło o to, aby się najeść.

 

 

To nie była zwykła kolacja

Nie wolno było w czasie wieczerzy odchodzić od stołu wigilijnego, bo mogłoby to sprowadzić nieszczęście. Trzeba było również uważać, aby świeczka na stole nie zgasła. To również była zła wróżba. Jakby ktoś zastukał na okno czy do drzwi podczas wieczerzy, to na pewno nikt by mu nie otworzył. Było to bardzo przestrzegane. Oczywiście, mógł ktoś przyjść przed lub po wieczerzy, wtedy drzwi były otwarte.

 

 

Odrobinka alkoholu na zdrowie

Przypomnę też bardzo stary zwyczaj dla zachowania zdrowia. Chodziło o to, aby z samego rana w Wigilię, każdy z domowników, bez względu na wiek, wypił minimalną ilość alkoholu. Moja ciotka, urodzona w 1904 roku, wspominała, że dziadek kupował zawsze taką zieloną wódkę i każdemu odrobinkę dawał do wypicia, także dzieciom. Kiedyś tego ludzie bardzo przestrzegali.

 

 

O, Józefie!

Po wiliji zawsze śpiewaliśmy kolędy. Mieliśmy taką jedną pieśń, którą śpiewaliśmy z podziałem na role. Tata był świętym Józefem, a moja siostra i ja byłyśmy pasterzami. Śpiewaliśmy tak: O, Józefie! Na to tata niskim głosem odpowiadał: Czego chcecie? A my na to: "Powiedzże nam, gdzie się Chrystus narodził? W Betlejem, w Betlejem! Chwała Tobie Jezu Chryste, za Twe narodzenie czyste".

 

 

Złote szaty Dzieciątka

Po śpiewaniu kolęd szliśmy zobaczyć, co nam przyniosło Dzieciątko. Wyglądało to tak, że wychodziliśmy do kuchni, a mama w pokoju otwierała okno. Potem szła sprawdzić, czy prezenty już są, no i przeważnie były. Każdy się cieszył z tego, co dostał, cokolwiek to było. Starsi ludzie opowiadali nam, że Dzieciątko przychodzi w złotych szatach, Wierzyliśmy w to bardzo mocno. Na pasterkę nie chodziliśmy, bo w Osinach nie było kościoła, a do Krzyżowic czy do Żor mieliśmy daleko.

 

Notowała: Iza Salamon

 

 

 

Wilijo (fragment opowiadania Zofii Przeliorz)
Wilijo je jednym z nejbardzij oczekiwanych, nejbardzij tajymniczych dni w roku, a to skuli tego, że poprzedzo świynta Bożego Narodzynio. Świynta te, kiere na Śląsku nazywane som Godnimi Świyntami, abo Godami, same w sobie też som wielkom tajymnicom.
Kożdy przeżywo tyn dziyń na swój sposób, ale nejbardzij jak dycko radujom sie dzieci. To one stowajom kożdy dziyń rano, jak na dworze je jeszcze cima i z lampionami w rynkach idom na roroty. Starajom sie też być posłuszne, a za kożdy dobry uczynek odkłodać jedno sianko, coby mały Jezusek, jak już na tyn świat przidzie, mioł na czym w żłóbeczku spać i czekajom na ta piyrszo gwiozda kiero do znak, że już czas na wilijno wieczerzo.
Tak samo było z Maryjkom, kiero już nie poradziła doczekać sie Godów. Cołki adwynt starała sie nie zgłobiać, bo starka ji pedzieli, że jak bydzie posłuszno, to ji Dzieciontko prziniesie co fajnego pod choinka. Tóż też bez żodnego dudranio robila, co ji mamaulka kozali, a starzikowi i tacie to nawet bez godki opucowała szczewiki do kościoła.
Wszyjscy sie ni moglo nadziwać co sie z tom Maryjkom stało. Łona zaś sie yno uśmiychała pod nosym i żodnymu sie nie prziznała, że za kożdy dobry uczynek przinosiła ze stodoły jedno sianko i kładła go do skrzineczki.
Robiła tak, bo farorz na katelmusku im padali, że na tym sianku nazbiyranym za dobre uczynki bydzie leżało Dzieciontko w żłóbku. Maryjka starała sie nazbiyrać jak najwiyncyj sianka, bo małymu Jezuskowi fest przoła i chciała żeby mioł w tym żłóbku miękko. Kożdy dziyń rano szła też na roroty z lampionym, kiery zrobił ji tata. Tata mioł teraz trocha wiyncyj czasu, bo nie robił w polu.
Był taki zwyczoj, że w adwyncie żodyn nie wyjyżdżoł do pola, choby nawet nie zdonżył wszystkigo porobić bo starzi ludzie dycko godali, że kto w adwyncie w ziymi kopie, tego w prziszłym roku zakopiom.
Świynta były coroz bliżyj i trzeba było napisać list do Dzieciontka. Maryjka zaczyna na podzim chodzić do szkoły, a że miała dobro głowa i poradziła już pisać, to uznała se, że latoś sama napisze do Dzieciontka. Wziyna kartka, blajsztyft i zaczła pisać:
"Kochane Dzieciontko!"
Jo by chciała, żebyś było taki dobre, a prziniosło mi lalka tako z prawdziwymi włosami, co by ji szło warkoczki plyść i żeby poradziła mrugać oczami i godać i nowy wózek do ni, bo tyn stary bydzie za mały i kółka już mu wylatujom. Prziniyś mi też kredki, bo stare mi sie wypisały i sonki, żebych miała na czym z kympy zjyżdżać i dużo apluzyn. Bombonów chca yno trocha, bo mie potym zymby bolom. Ale nejbardzij to bych chciała dostać pod choinka braciszka abo siostrziczka, bo ni mom sie z kim bawić. Prosiłach już boczonia, ale mi nie przinios, to monej ty mi prziniesiesz.
Z poważanim, Maryjka."

 

 

 

1

Komentarze

  • Elisabeth Sentymentalnie.... 03 stycznia 2015 16:12Bardzo dobrze napisane i po polsku i po slasku.Tak -z malymi wyjatkami-tez bylo u nas na Swieta...

Dodaj komentarz