Waldemar Socha na żorskim rynku / Archiwum
Waldemar Socha na żorskim rynku / Archiwum

 

Rozmowa z Waldemarem Sochą, prezydentem Żor



Nie znudziła się panu praca na stanowisku prezydenta? Jeden z pańskich konkurentów uważa, że po 16 latach człowiek jest wypalony i popada w rutynę...
Czy któryś z moich konkurentów pokazał bardziej świeże i nowatorskie pomysły? Nie. Wychodzi na to, że im więcej upływa czasu, tym jestem odważniejszy w pomysłach i są one coraz bardziej innowacyjne.
 
Proszę o przykłady.
Najbardziej spektakularnym jest wprowadzenie bezpłatnej komunikacji autobusowej. To jest rewolucja i zobaczy pan, że wiele miast będzie nas naśladowało. W wielu gminach, nawet w Warszawie, jest to już przedmiotem kampanii wyborczej. Wprowadziliśmy nowatorskie rozwiązania w zarządzaniu edukacją, co nie jest powszechnie znane, ale wiedzą o tym osoby zajmujące się oświatą. Wcześniej przeorganizowaliśmy ochronę zdrowia, nasz szpital należy do nielicznych ośrodków w kraju, które nie przynoszą strat. Jedną z moich pierwszych decyzji była likwidacja straży miejskiej.
 
Jaki był cel tych posunięć?
Realizuję długofalową wizję przebudowy Żor w nowoczesne miasto, które będzie się wyróżniało wieloma dobrymi rozwiązaniami. Postanowiłem sobie, że jeśli teraz wygram wybory, na pewno już więcej nie wystartuję. I nie chodzi tu o jakieś wypalenie, uważam to za śmieszny zarzut. Po prostu chciałbym robić w życiu jeszcze coś innego.
 
Co na przykład?
Wrócę do działalności gospodarczej, bo jestem przedsiębiorcą. Mam wiele pomysłów, może nie na dużą skalę. Nie wykluczam powrotu do prowadzenia biura turystycznego (Waldemar Socha był współwłaścicielem firmy Atlas – red.). Sam lubię podróżować, wybierając wciąż nowe kierunki. Chciałbym pojeździć jeszcze trochę po świecie. Zawsze o tym marzyłem. Pełniąc funkcję prezydenta, nie można sobie pozwolić na kilkumiesięczny wyjazd.
 
20 lat wystarczy na przebudowę miasta?
Sądzę, że wtedy Żory będą już miały mocną bazę, generującą do budżetu dużo podatków. Miasta żyją bowiem z subwencji i dochodów własnych, które biorą się głównie od firm (zakładów przemysłowych i obiektów handlowych) odprowadzających podatek od nieruchomości.
 
Dlatego warto ściągać inwestorów...
I to robimy od lat. Mamy teraz bardzo dobrą passę, jeśli chodzi o inwestorów. Jest duże zainteresowanie Żorami. Już w przyszłym roku na nowym terenie Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej przy alei Jana Pawła II (drodze do Jastrzębia) powstaną cztery nowe fabryki. Jedna będzie produkowała urządzenia chłodnicze, druga rolety i żaluzje, a inna sklejała jelita zwierzęce dla przemysłu spożywczego do produkcji wędlin. To nowatorskie rozwiązanie wymyślone w Polsce. Teren do zagospodarowania jest ogromny, mamy tam jeszcze kilkadziesiąt wolnych hektarów.
 
Konkurenci zarzucają panu również prowadzenie polityki przestrzennej "z lotu ptaka", a tu trzeba zejść do poziomu chodnika i drogi.
Jeśli ktoś tak uważa, to powinien zastanowić się, czy ma predyspozycje do rządzenia miastem. Prezydent, burmistrz, wójt musi być wizjonerem, dążyć do celu, który chce się osiągnąć za lat kilkanaście. Łatanie dziur w chodnikach i drogach jest ważne, ale nie taki jest główny cel naszej pracy. Musimy tworzyć trwałe podstawy do rozwoju. O wydatkach łatwo się mówi, ale skąd na nie wziąć pieniądze? Trzeba tak pracować, by było jak najwięcej płatników podatków. Proszę zapytać moich konkurentów o wizję długofalową, jak oni widzą miasto za lat kilkanaście. Niektórym się wydaje, że prezydentem wystarczy zostać, a potem sprawy potoczą się same. To jest duże nieporozumienie.
 
Z jakich zmian w mieście jest pan najbardziej zadowolony?
Jeżeli cofniemy się do momentu, gdy zaczynałem pracę w urzędzie miasta, to obraz Żor był przygnębiający. Rozleciała się główna baza produkcyjna, zamknięto kopalnię, zlikwidowano Fadom i ZWUS, później Erg. A to były miejsca pracy i podatki. O bogactwie gmin świadczą duże zakłady albo wiele małych firm, co wychodzi na to samo. Różniliśmy się od naszych sąsiadów, którzy mieli kopalnie, elektrownię i duże wpływy do budżetu. U nas nie miał kto płacić podatków, było ogromne bezrobocie. Zaczęliśmy więc ściągać inwestorów, choć konkurencja jest tu ogromna.
 
Panu się to udało?
Wystarczy spojrzeć, jakie są tu firmy. Kilkanaście lat temu nie było żadnej z nich Jedne zatrudniają dziś 500 osób, inne 50. Wszystko osiągnęliśmy cierpliwą, konsekwentną pracą, a jednocześnie elastycznością. Rzeczywistość zmienia się bowiem bez przerwy, potrzeby i oczekiwania mieszkańców też. Dam przykład, pod koniec lat 90. wydawało się, że o prestiżu i rozwoju miast będzie decydowało to, czy mają wyższe uczelnie. Teraz jest inaczej, maturzyści wolą studiować w Krakowie, Warszawie, Wrocławiu.
 
Czego w Żorach brakuje najbardziej?
Nie jest tak, że czegoś nie ma całkowicie. Pewne sfery trzeba rozwijać, ciągle należy pamiętać o opiece nad dziećmi, o wychowaniu i edukacji, bo to jest bardzo ważne. Aspiracje mieszkańców będą rosły, trzeba więc pamiętać też o tym, co oferuje się w kulturze, rekreacji i sporcie. Dlatego robimy tak dużo w Parku Cegielnia (nowy skate park, street workout, miasteczko ruchu drogowego, siłownia pod chmurką). Mówimy teraz o projekcie "Stacja Kultura" w przejmowanym przez miasto gmachu dworca PKP. To tu każdy będzie mógł realizować swoje pomysły, np. ćwiczyć z nowo założonym zespołem muzycznym, a potem nagrać płytę albo bawić się w kabaret czy teatrzyk.
 
Jak pan mógłby zatem podsumować swoje cztery kadencje?
Cieszę się, że udało mi się wraz z zespołem wielu ludzi przebudować Żory i pchnąć je na nową ścieżkę rozwoju. Teraz już będzie łatwiej, Żory postrzegane są jako miasto nowoczesne, proponujące nowatorskie rozwiązania. To atrakcyjne miejsce do zamieszkania. Mamy mnóstwo terenów budowlanych, co jest efektem odważnych decyzji. Rodzi to też problemy, bo trzeba uzbroić te wszystkie grunty. Absolutnie jednak tego nie żałuję, bo przyjęliśmy aktywną strategię wychodzenia naprzeciw potrzebom ludzi. Nigdy nie wierzyłem, że uda się to osiągnąć poprzez propagandę, samą reklamę i działania piarowskie. Trzeba stworzyć realnie dobrą ofertę. Przedsiębiorcy inwestują tylko na odpowiednio przygotowanych gruntach. Istotne jest to, że przez cały ten czas mieliśmy ważne plany zagospodarowania przestrzennego, czego niektóre gminy nie zdziałały do dziś. Plany to pierwsza rzecz, o którą pytają ewentualni inwestorzy, nawet ci, którzy chcą tylko wybudować dom.
 
Rozmawiał: Ireneusz Stajer
 

 

17,6 procent wynosiła w mieście stopa bezrobocia w 1998 roku. Bez pracy było 3090 mieszkańców, a w rekordowo złym 2001 roku ich liczba wzrosła do 5046 (25,7 procent). Później bezrobocie systematycznie spadało. W sierpniu tego roku wynosiło 9,4 procent. Bez zajęcia było 1689 mieszkańców zdolnych do pracy, na koniec września ich liczba wzrosła do 1715.


 

Waldemar Socha...
...urodził się w 1962 roku w Nisku. Od 1998 roku jest prezydentem Żor. W latach 1990-1994 był radnym i członkiem zarządu miasta. Absolwent wydziału handlu zagranicznego Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w Warszawie. Skończył też studia podyplomowe na Uniwersytecie Ślaskim i University of Minnesota. Od 1989 roku prowadził działalność gospodarczą. Do 2002 roku należał do Unii Wolności, teraz jest bezpartyjny. Biegle zna angielski.


 

2

Komentarze

  • Żorek Fakty 03 listopada 2014 16:35Myślę, że wszyscy mieszkańcy Żor muszą przyznać, że od lat 90 ubiegłego wieku wiele w Żorach się zmieniło. Szkoda, że nikt nie pamięta wysokiego bezrobocia i szarego ponurego miasta. Spójrzmy na obecne Żory. Nie łudźmy się nigdy nie będziemy wielką aglomeracją ale możemy być miastem wyróżniającym się, innowacyjnym. Pewnie, że przez tyle lat były i wpadki, ale kto ich nie ma. Spójrzmy na całokształt jak zmieniły się Żory. Zamiast krzyczeć, dajmy coś od siebie, dajmy pomysł na rozwój miasta. Krzyczeć łatwo tylko do niczego to nie prowadzi.
  • sheep Komunikacja 23 października 2014 14:49Panie Socha, za "darmowa" komunikację płacą wszyscy żorzanie. i pytam się dlaczego dopiero teraz komunikacja jest "darmowa", przez te wszystkie pana kadencje nie dało się tego zrobić???

Dodaj komentarz