Marcin Wita u gościnnych Finw / Archiwum
Marcin Wita u gościnnych Finw / Archiwum

 

Marcin Wita nie mógł zdecydował się na wyprawę przez kilka miesięcy, bo nie był zwolennikiem autostopu. Okazało się, że na świecie nie brakuje dobrym ludzi, którzy pomogli mu dotrzeć do celu.

 

Nordkapp (Przylądek Północny) jest magicznym miejscem i marzeniem niejednego podróżnika. To najdalej wysunięty na północ punkt w Europie, położony w Norwegii na wyspie Magerøya, połączonej ze stałym lądem podmorskim tunelem drogowym. 35-letni Marcin Wita z Żor przymierzał się do jego zdobycia wiele razy, ale zawsze na przeszkodzie stawały względy finansowe. – Pewnego wieczoru oglądałem telewizję. Reporterka programu Galileo miała za zadanie dostać się na Nordkapp autostopem z południowych Niemiec w ciągu zaledwie pięciu dni i musiała zmieścić się w kwocie 100 euro. Dodatkowo otrzymała niewielkie pieniądze na jedzenie. Pomimo ogromnych trudności dotarła do celu na czas. To mnie zainspirowało – opowiada Marcin.
 
Trudna decyzja
 
Dodaje, że nie był zwolennikiem autostopu, więc pomysł dojrzewał u niego przez wiele miesięcy. W końcu zdecydował się na eskapadę. – Przedtem poćwiczyłem łapanie autostopu na stosunkowo krótkim dystansie, bo nigdy wcześniej w ten sposób nie podróżowałem. Udało mi się w ciągu ośmiu godzin dojechać do rodziny na Podkarpaciu – zaznacza. Przyszła pora na Nordkapp. Kupił mapę, zapakował prowiant do dwóch plecaków, nabył polisę ubezpieczeniową, wziął ze sobą namiot i poinformował znajomych o wyprawie. Jeszcze wcześniej obliczył koszty (zakupu żywności i promu, wodę i nocleg miał za darmo). Mogły one drastycznie wzrosnąć w przypadku utknięcia w jednym miejscu dłużej niż na jeden dzień.
– Wyliczyłem że w najgorszym razie powinienem zmieścić się w kwocie 1000 złotych, rzeczywistość okazała się dużo bardziej łaskawa i na całą podróż wydałem tylko 360 zł – stwierdza Marcin. Poruszał się lądem, rzadko korzystając z promów. Jechał przez Niemcy, Danię, do Szwecji zabrali go samochodem dwaj Skandynawowie, nie musiał płacić za prom, bo kierowca wykupił karnet. W kraju naszych północnych sąsiadów mało kto zabiera autostopowiczów. Jeśli już, są to raczej cudzoziemcy. Szwecję przejechał m.in. z Hindusem mieszkającym kiedyś w Polsce oraz polskim kierowcą tira. Do Nordkapp prowadzi jedna główna droga E6, więc trudno pobłądzić. Decydujący odcinek pokonał z parą Holendrów.
 
Piękne widoki
 
– Najlepsze okazały się jednak ostatnie kilometry, które przeszedłem na nogach, pomimo że było po godzinie 22, słońce znajdowało się wysoko nad horyzontem, było ciepło i bezchmurnie. Poza tym kompletna cisza, co jakiś czas przerywana tylko warkotem samochodu lub motocykla, oraz trele maleńkich ptaków, prawie w ogóle niewidocznych dla oka. Wejście na Nordkapp jest płatne, wystarczy jednak zejść z drogi w kierunku klifów, by za darmo dostać się do słynnego globusa – radzi żorzanin. Atrakcją wieczoru okazał się taniec słońca, które nie zachodzi w lipcu. O północy znalazło się ono w najniższym punkcie na niebie, czyli o wiele powyżej linii morza Barentsa, a następnie ponownie zaczęło wschodzić, było bardzo ciepło, To słynne na Przylądku Północnym zjawisko.
– Widok stamtąd był fenomenalny, ani jednego drzewa, wodospad, dzikie renifery spacerujące po drodze, przeurocze klify – opisuje globtroter. Do najciekawszych miejsc należały również dwa punkty na kole podbiegunowym północnym. – Jeden w Norwegii, gdzie dookoła rozpościerały się ośnieżone niewysokie góry. Drugie w Finlandii niedaleko Rovaniemi, miasteczka świętego Mikołaja. W lipcu nie cieszy się ono tak wielką popularnością jak zimą. Zwiedziłem je wraz z grupą Japończyków. Mimo braku śniegu wyczuwalny był świąteczny klimat – podkreśla. W drodze powrotnej znowu dopisywało mu szczęście. Podróżował najpierw kamperem z rodziną Duńczyków. Następnie z innymi ludźmi audi, bmw, mercedesem, busami, tirami, promami. Wracał do kraju przez Finlandię, Estonię, Łotwę i Litwę.
 
Kolejne wyprawy
 
Zwiedził już kawałek świata. W zeszłym roku był w Indiach, gdzie poleciał samolotem. Mówi, że doradzi każdemu, kto chciałby tanio podróżować. Mnóstwo przydatnych informacje znajdziecie w jego internetowym blogu "Martin odkrywa świat". Sam planuje kolejne wyprawy, tym razem do Indochin, Malezji lub na Filipiny. Autostopem chciałby wyprawić się do słynącego z gościnności Iranu albo Izraela, o ile będzie to możliwe drogą lądową. Z zawodu jest budowlańcem, ponadto trenuje dzieci w hokeju na stole, a drużyna nazywa się Ogień Żory. Zamierza nauczyć się języka hiszpańskiego.

 

360 złotych zaledwie kosztowała Marcina Witę wyprawa na Przylądek Północny. Żorzanin już planuje kolejne tanie eskapady


 

Komentarze

Dodaj komentarz