Spotkanie przedstawicieli obu rodzin po latach / Archiwum
Spotkanie przedstawicieli obu rodzin po latach / Archiwum

 

Wojna wyrządziła wiele zła i poplątała losy wielu ludzi. Okazuje się jednak, że nawet na gruzach takiej zawieruchy może powstać coś dobrego. To przyjaźń, która połączyła rodziny z Orzepowic i Bawarii.

 

Co ciekawe, serdeczne kontakty utrzymują do dziś kolejne już pokolenia. To fascynująca historia przyjaźni kilku pokoleń rodzin Malerczyków z Orzepowic i Haas z Bawarii, zasługująca na opisanie w książce. Wszystko zaczęło się podczas niemieckiej okupacji, gdy młodziutki Stefan Malerczyk z Orzepowic został wcielony do Wehrmachtu. Trafił do służby wartowniczej. W wolnych chwilach musiał pomagać w gospodarstwie wdowy Marii Haas z miejscowości Vorderhindelang niedaleko Monachium w Bawarii. Nie krył przy tym, że jest Polakiem, synem powstańca śląskiego. Pani Maria rozumiała dramat 19-latka, współczuła chłopakowi, którego wojna przygnała tak daleko od domu. Sama straciła na froncie dwóch synów.
 
Pięć córek i syn
 
Jak opowiada Maria Magiera, córka pana Stefana, który zmarł w 1999 roku, w gospodarstwie Marii Haas pozostało pięć córek i syn Józef, który wypasał krowy na alpejskich halach. Byli to prości dobrzy ludzi, Stefana traktowali jak jeszcze jednego domownika. – Tato szczególnie blisko zaprzyjaźnił się z Hanną, jedną z córek – opowiada Maria Magiera, emerytowana nauczycielka. Jak mówi, życie od początku nie rozpieszczało jej taty, w wieku 11 lat stracił ojca. Wraz z matką i pięciorgiem rodzeństwa ciężko pracował na roli. Mimo to w 1942 roku zdobył uprawnienia czeladnika stolarskiego i od razu trafił na przymusowe roboty do Zakładów Azotowych w Kędzierzynie. Traktowano go jako Polaka.
Niedługo potem został wcielony do 99. batalionu Strzelców Górskich Allgäu w stopniu szeregowca. Podobny los spotkał jego trzech braci i szwagra, choć matka Anna Malerczyk była wdową. Jej synowie i zięć musieli walczyć o nie swoją sprawę. – Albert dostał się do niewoli radzieckiej, wrócił po wojnie do domu z przestrzelonym płucem, odmrożonymi nogami i do końca życia miał odłamek pocisku w kręgosłupie. Józef zginął w Rosji. Najmłodszy Franciszek zdezerterował z niemieckiego wojska do 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka, walczył w Niemczech i Holandii. Zdemobilizowany, wrócił do Orzepowic w 1947 roku. Szwagier zginął w 1943 roku, zostawił żonę i osierocił dzieci w wieku jednego roku i sześciu lat – opisuje pani Maria Magiera.
 
Dezerter z Wehrmachtu
 
Stefan pod koniec 1943 został wysłany do Jugosławii, gdzie służył w 14. Dywizji Piechoty, miał zwalczać partyzantów, ale zdezerterował i przeszedł na stronę Jugosłowian. Stamtąd wyjechał do obozu przejściowego we Włoszech, założył mundur żołnierza 2. Korpusu Polskiego. Po przejściu bardzo dokładnej selekcji został włączony do samodzielnego baonu komandosów, ukończył szkołę podoficerską, wyzwalał włoskie miasta łącznie z Bolonią. Jak wspomina jego córka, w armii spotkał wielu Ślązaków. Uczestniczył w mszach świętych, którym przewodniczył ksiądz generał Józef Gawlina, biskup polowy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. – Spotkał słynnego niedźwiedzia Wojtka, służącego w polskim wojsku, który uprawiał zapasy z żołnierzami, pił piwo, jeździł w szoferce ciężarówki i przenosił pociski artyleryjskie – podkreśla Maria Magiera.
W 1947 roku Stefan wrócił do Polski. Jako były andersowiec i żołnierz Wehrmachtu był szykanowany przez komunistyczne władze. Zatrudnił się w warsztacie stolarskim kuzyna, a później rybnickiej spółdzielni pracy. Ożenił się też z młodszą o 10 lat Anielą z domu Skrzypiec. W 1952 urodziła się Maria, a pięć lat później syn Stanisław. Później pracował w Rybnickiej Fabryce Maszyn, a następnie Elektrowni Rybnik. Na początku lat 60. nieoczekiwanie otrzymał list z... Vorderhindelangu od Hani Haas. Pytała w nim, czy wrócił z wojny do domu i jak potoczyły się jego dalsze losy. Odpisał, że założył rodzinę i przesłał zdjęcia. Korespondencja urwała się.
 
Serce Hani
 
Potem jednak znowu odżyła, ale było to już w latach 80. – Kiedy rozpoczął się kryzys w Polsce i na półkach sklepowych stał tylko ocet oraz musztarda, Hanna, która w międzyczasie wyszła za mąż, wysyłała nam paczki z jedzeniem i innymi produktami – wspomina z wdzięcznością emerytowana nauczycielka. W 1986 roku Stefan i jego żona Aniela dostali zaproszenie z Niemiec. Pojechali do Bawarii na miesiąc. Wtedy nie żyła już matka Maria Haas, ale spotkali tam pięć jej córek i syna Józefa. W późniejszych latach Bawarczycy przyjechali z rewizytą do Malerczyków. Gościli w Orzepowicach. Potem jeszcze kilka razy odwiedzali się wzajemnie. Zawsze były to bardzo serdeczne spotkania.
W sierpniu tego roku pani Maria Magiera z rodziną była w Vorderhindelangu, odwiedzili też inne miejsca w sąsiednich miejscowościach, które znał Stefan. – Zabraliśmy ze sobą do Niemiec lodówkę pełną polskiego jedzenia: wędlin, słodyczy, dobrej wódki i piwa. Obdarowaliśmy wszystkich. Wieczorami siadaliśmy przy stole z gospodarzami, opowiadając o swoich rodzicach. Oni częstowali nas bawarskimi specjałami: szynką, serami, piwem oraz bardzo słodkim likierem na bazie roślin alpejskich – uśmiecha się serdecznie Maria Magiera.
 
Śląsk w Bawarii
 
15 sierpnia wszyscy poszli na mszę św. do kościoła, miejscowi w tradycyjnych strojach bawarskich. Po południu cała miejscowość bawiła się na festynie. Maria z córką opowiadały o pięknych strojach śląskich, górniczych mundurach i pięknym Rybniku. – Kurt Blesch, mąż Irmgard, córki jednej ze sióstr, od razu znalazł Rybnik w internecie. Przyznał, ze miasto jest bardzo ładne i zadbane. Nie przypuszczał też, że na czarnym Śląsku jest takie piękne jezioro (Zalew Rybnicki) i tyle lasów – mówi pani Maria. Córka pani Marii, tak jak mama nauczycielka, ukończyła germanistykę.
 

 

Komentarze

Dodaj komentarz