Latarnik w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Latarnik w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Czy demon może przybierać postać światełka, żeby nocami wodzić ludzi po uroczyskach? Wygląda na to, że tak.

 

 
O tym latarniku z Kusiowej miedzy (tak go nazywano) ludzie we wsi często wspominali. Mówili, że jest dobry, bo dobrym ludziom sprzyja. Innego zdania byli jednak górnicy, którzy wracali nocą z szychty albo szli na ranną zmianę do kopalni Szczęście Beaty. Oni woleli się z nim nie spotykać! Bóg jeden wie, co może strzelić do głowy takiemu straszkowi, jeżeli oczywiście w ogóle głowę ma, bo na Kusiowej miedzy widać było tylko światełko, nic poza tym...
Pewnego razu Tomek od Szwedów zabawił nieco dłużej w gospodzie i wyszedł grubo po północy. Niepomny ostrzeżeń matki postanowił sobie skrócić drogę do domu właśnie przez Kusiową miedzę. Ledwo minął zagajnik, zobaczył przed sobą małe światełko. – Ja! Latarnik! Zoboczymy, czy se kery szpasów niy robi! – pomyślał przekornie. – Świyć pod nogi! – rozkazał. Światełko pokornie się zniżyło, a po chwili zniknęło w wysokiej trawie. Wkoło zapadły znowu egipskie ciemności, więc pijany Tomek potknął się i przewrócił. Zaklął siarczyście i zaczął głośno wyzywać latarnika. Z tego, co się potem działo, niewiele pamiętał.
Kiedy obudził się wczesnym rankiem, stwierdził, że leży w łanie pszenicy. Nogi miał skrępowane słomianym powrósłem, a ubranie tak mokre, jakby przed chwilą wyszedł z kąpieli. Tymczasem wokół wszystko było suche jak pieprz, bo od wielu dni nie spadła ani kropla deszczu. Odruchowo dotknął twarzy. Była oblepiona ziemią i płatkami jaskrów. Przerażony chciał uciec z tego dziwnego miejsca, ale był tak osłabły, że dopiero po dłuższej chwili wygramolił się na miedzę i chwiejnym krokiem ruszył do wsi. Na zakręcie koło topoli spotkał starego Kusia powożącego wozem pełnym gnoju. Staruszek zrobił wielkie oczy.
– Ponboczku ratuj! Latarnik bez dziyń! – krzyknął przerażony, wypuścił lejce z rąk, chwycił się za serce i jak długi runąłw tył do wozu. Przestraszone konie pognały na przełaj i zatrzymały się dopiero pod lasem. Tomek jeszcze nie pomiarkował, że to właśnie jego przestraszył się stary Kuś. Dopiero kiedy wiejskie dzieci bawiące się na drodze zaczęły przed nim uciekać z wielkim piskiem do chałup, doszedł do wniosku, że coś jednak nie jest w porządku. Pędem wbiegł do swojego domu i nawołując, mamy, udał się na jej poszukiwanie. Matka stała przy stole w kuchni i akurat wyrabiała ciasto na chleb. Kiedy odwróciła się, zdążyła tylko krzyknąć:
– Jezusie, Maryjo! – i padła zemdlona. – Mamulko, to jo, Tomek...– wołał z płaczem młodzian i cucił zemdloną rodzicielkę, ocierając jej twarz rękawem swojej koszuli. Po chwili kobieta otwarła oczy, ale miała poważne wątpliwości, czy aby na pewno widzi swojego syna. Chłopak, który przed nią stał, przypominał bowiem raczej jakieś nieboskie stworzenie niż zwykłego człowieka, taki był brudny i oblepiony trawą.
– Trza ci tak było we karczmie pić...– westchnęła matka z troską i wyrzutem jednocześnie. – Ale mamulko, to niy jo, to tyn latarnik, tyn gizd mie powodził... – odpowiedział jej Tomek. – Synku, godałach ci już tela razy, cobyś tam niy chodził...– napominała go matka. – Już niy byda mamulko! – zaklinał się młodzieniec. – Ani do kaczmy niy póda! Do gospodarki sie wezna! Niy chcioł bych tego jeszcze roz przeżyć, ni! – zapewniał solennie.
I Tomek słowa danego dotrzymał.

1

Komentarze

  • Elisabeth o latarniku... 24 września 2014 18:50kiedys to bylo rychtyg fajnie-jak sie naprol i w marasie zostol lezec-to zawsze umiol swalic na latarnika,abo,ze go posmykalo.Dzisio to ni ma na kogo swalic-jak je naprany,to je naprany-i basta!Nie wiem,czy to mam tlumaczyc-ale mysla,ze mnie zrozumiecie.....

Dodaj komentarz