Skąd się wziął ten charakterystyczny pseudonim Kyks?
A to długa historia. Kiedyś wraz z kolegą graliśmy w takim klubie piłkarskim. Pewnego dnia on grał, a ja siedziałem sobie z kolegami z boku. W pewnym momencie zmęczył się grą i zawołał: Te, Kyks! Podź tu grać! Nie wiedzieliśmy, do kogo to wołał, aż podszedł do naszego stolika, trzasnął mnie w plecy i powtórzył: Te, Kyks, idziesz grać? I tak mi już zostało. Kyks.
Kiedy to było?
Ho, ho, w ubiegłym wieku! Lata siedemdziesiąte (śmiech) A Kyks to jest oczywiście po śląsku keks, ciastko.
Jak powstał utwór "O mój Śląsku"?
To też było wiele lat temu. Kiedyś w Katowicach była taka Ponderosa, prawie jak w Teksasie. Mordownia na powietrzu otoczona drzewami. Każdy, kto wszedł bez kolejki, mógł stracić zęby (śmiech). A przychodziło tam naprawdę bardzo dużo ludzi. I pewnego dnia siedziałem tam wraz z innymi, aż tu nagle jacyś faceci przyjechali z piłami i na naszych oczach zaczęli wycinać duże drzewa. Pytaliśmy ich, dlaczego to robią, ale oni sami nie wiedzieli. Pobiegłem wtedy do domu i szybko napisałem tekst, który wkrótce stał się przebojem. Na Rawie Blues zagrałem go z dziecięcym chórkiem z zespołu Słoneczni. Ostatnio zaś wykonałem go w nowej aranżacji z raperem Miuoshem na płycie "Piąta strona świata", która zyskała status złotej. A drzewa i tak wszystkie wycięli i w tym miejscu, u zbiegu ulic Bankowej i Warszawskiej, powstał bank.
Myśli pan, że Śląsk ma szansę się odrodzić?
Niektórych rzeczy już się nie da zmienić. Kopalnie czy huty już się nie odrodzą. Kiedyś na Śląsku było bardziej rodzinnie, przytulnie. Rodziny się spotykały, ale ten Śląsk już umarł. Mamy teraz wprawdzie lepsze powietrze, bo nie ma już hut i tylu kopalń, co kiedyś, ale też nie ma tej dawnej miłości. Może jestem stereotypowy, ale wiem, że wielu ludziom bardzo brakuje tej dawnej śląskiej serdeczności. Obecnie żyjemy w nowoczesnym, XXI wieku, a przy Śląsku trzyma nas godka. Oby jak najdłużej. Ja koncertuję w całej Polsce i bardzo często godom po ślońsku ze sceny. Tak to się kulo to nasze bluesowe życie.
Zawsze pan się zajmował muzyką?
Z powodu wojska pracowałem też w kopalni Siemianowice. Wiela jo żech wtedy ton wonglo wyfedrowoł do Związku Radzieckiego! (śmiech). A jeśli chodzi o muzykę, to gro cało moja familio - ujki, ciotki. Chodziłem do szkoły muzycznej w Katowicach, a wcześniej uczyła mnie grać na pianinie moja mama, która była nauczycielką muzyki. Wtedy pewnie nawet nie pomyślała, że kiedyś będę grał na koncertach przed wielotysięczną publicznością. Ona chciała, żebym tylko tak w domu dla siebie grał. Moja Muter, Muterka, bo tak do nij godom, dalij gro na pianinie, ale Haydna. A jak pięknie wachluje przy tym rękami. Mam to po niej! (śmiech).
Rozmawiała: Iza Salamon
Komentarze