Manek w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Manek w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Z tej opowieści płynie jeden wniosek: lepiej jest nigdy nie zabierać żadnej znalezionej rzeczy. Nie wiadomo bowiem, czy nie siedzi w niej jakieś licho.

 

Kolejne śląskie straszki to grosz przechodni i manek. Jeszcze niedawno ludzie nie utożsamiali tych demonów, ale w opowieściach z ostatnich czasów oba zlały się w jedno, a obecnie wspomina się o nich raczej rzadko i mówi się raczej o dziwnym splocie okoliczności, nie zaś o działaniu jakiejś siły nieczystej! Z tych dwóch demonów zdecydowanie mniej szkodliwy był niewątpliwie grosz przechodni pojawiający się w postaci monety leżącej na drodze. Okradał on swego znalazcę jedynie w tym przypadku, kiedy ten włożył go do portfela, gdzie trzymał pieniądze. Włożony do pustej kieszeni nie czynił żadnej szkody w finansach, ale w takiej sytuacji starał się jak najszybciej wydostać z opresji i dziurawił kieszeń. Chciał bowiem jak najszybciej znaleźć się z powrotem na gościńcu i znaleźć nową, mniej przezorną ofiarę, którą mógłby ograbić.
Pamiętam opowieść mojej starszej sąsiadki, która znalazła kiedyś na drodze monetę dwuzłotową i włożyła ją do kieszeni, w której trzymała drobniaki. Jej starsza siostra, która akurat wtedy z nią była, przestrzegła ją, żeby pieniądz ten wydała przy najbliższej okazji, ale sąsiadce jakoś szkoda było się z nim rozstawać. Był bowiem nowiutki i błyszczący, więc na drobne zachcianki wydawała zalegające w kieszeni drobniaki, a ten chciała zatrzymać. Ku swojemu zaskoczeniu stwierdziła jednak, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, bo ani się spostrzegła, a zaczęła kupować masę coraz droższych rzeczy, które wcale nie były jej potrzebne. Wtedy przypomniała sobie przestrogę starszej siostry i uznała, że pora zrobić z niej użytek.
Nie chciała jednak, żeby ten feralny grosz wyrządził komuś krzywdę, dlatego postanowiła go wrzucić do kosza na śmieci w parku. Jak sama stwierdziła, grosz przechodni ją jednak przechytrzył, bo za chwilę do tego samego kosza podszedł bezdomny mężczyzna, poszperał w śmieciach i  wydobył pieniążek. Człowiek ów nie chciał słuchać jej protestów, tylko znacząco popukał się w czoło i oddalił się, ściskając w dłoni właśnie znalezioną nowiutką dwuzłotówkę!
Znacznie gorszy od przechodniego grosza był manek zwany też monkiem. Mógł nim być praktycznie każdy przedmiot, który został znaleziony. Rozsądniej było nie zabierać takiej rzeczy do swojego domu, ale rzadko kto potrafił się oprzeć pokusie, zwłaszcza wtedy, gdy znalezisko posiadało znaczną wartość. Manek wprowadzony do gospodarstwa potrafił okradać je w perfidny sposób: znikały z domu wartościowe przedmioty, powtarzały się kradzieże mienia i zwierząt gospodarskich. Podejrzenia często padały na Bogu ducha winnych służących, tak więc manek nie tylko kradł, ale wyrządzał ludziom krzywdę. Uważny czytelnik zapyta z pewnością, gdzie podziewały się owe skradzione bogactwa.
Otóż wędrowały one do tego, kto stworzył manka przy pomocy czarów, lub do tego, kto miał go prawo korzystać z jego posługi. Wystarczyło, że taki człowiek czegoś zapragnął, a manek nazajutrz dostarczał żądaną rzecz do jego domu! Ale taka współpraca często źle się kończyła, bo demon potrafił obrazić się na swego zbyt zachłannego pana, albo też działał bezmyślnie, niechcący przysparzając mu nie lada kłopotów. W jednej z zasłyszanych przeze mnie opowieści demon dostarczył swemu posiadaczowi wspaniały, antyczny mebelek, w którym, jak się okazało, było ukryte ciało zamordowanej dziewczyny!
Policja szybko wpadła na trop zabójstwa, bo cała droga, jaką przebył demon, zroszona była krwią. Karę za to poniósł oczywiście zachłanny pan demona! Ludzka wyobraźnia jednak nie zna granic, zwłaszcza w wymyślaniu takich makabrycznych horrorów, bo czy to w ogóle jest możliwe?. A co wy o tym sądzicie, drodzy Czytelnicy?

Komentarze

Dodaj komentarz