Duch podziemi, czyli poczciwa koza w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Duch podziemi, czyli poczciwa koza w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Czy Francika Kijonkę z powodu drzemania na szychcie rzeczywiście nastraszył strażnik kopalnianych podziemi, czy poczciwa koza, która wpadła do szybu? Tego już nigdy się nie dowiemy.

 

 
Starszy górnik, Zefek Kobielusz, który zauważył oddalającego się Francika, domyślił się, co się święci. Przestrzegł więc chłopaka, żeby nie wchodził do starych chodników, bo tam można spotkać Skarbnika. Ten jednak tylko machnął ręką i jakby na przekór skierował się prosto do starego wyrobiska. Uszedł jeszcze kilkanaście kroków, gdy w świetle swojej karbidki zauważył niewielkie wgłębienie w bocznej ścianie i uznał, że to będzie dobre miejsce do spania. Odstawił na bok lampę i ledwie położył głowę na spągu, zaraz zasnął. Jak długo spał, tego nie potrafił określić, ale w pewnym momencie poczuł, jak ktoś energicznie szarpie go za włosy. Rozeźlony młodzian machnął ręką, jakby chciał odgonić muchę, ale natręt nie dawał za wygraną! Francik leniwie otwarł jedno oko i w słabym świetle rzucanym przez stojącą tuż przy głowie lampę, zobaczył nad sobą długą siwą brodę i czerwone ślepia.
– Skarbnik! – ryknął i rzucił się na oślep do ucieczki. Sam nie wiedział, jak trafił pod szyb, gdzie stary Kobielusz liczył właśnie swoich górników. – Co ci się stało? Coś taki wystraszony? – dopytywali się koledzy. – Cho...cho...chopy tam był łon, tyn Skarbnik! – wystękał przerażony Francik, który jeszcze nie złapał tchu po tak długim biegu. Stary Bugla próbował go uspokoić, mówiąc, że opowieści o Skarbniku to tylko bajki, którymi straszy się początkujących górników, ale Francik nie dawał za wygraną. Twierdził, że widział Skarbnika na własne oczy! Kiedy nieco ochłonął, przypomniał sobie, że gdzieś tam zostawił swoją karbidkę, ale za nic w świecie nie chciał po nią wracać, więc starsi górnicy wyruszyli sami na poszukiwania, a Kijonka został pod szybem.
W duchu dziękował Bogu za uratowanie z łap Skarbnika i gorąco ślubował szanować sobie pracę. Jego pobożne rozmyślania przerwał śmiech powracających kolegów. Na czele grupy kroczył Kobielusz i ciągnął za rogi opierającą się kozę. Tuż za nim podążał Konrad Pytlik z karbidką Francika. Każdemu, kto słyszał tę historię, nasuwa się pytanie: skąd koza w ogóle wzięła się pod ziemią? Odpowiedź okazała się dość prosta: Mniej więcej dwa tygodnie wcześniej w Rydułtowach zaginęła koza starki Piontkuli, która pasła się w pobliżu hałdy, widać wpadła do jakiejś dziury, a potem po prostu zabłądziła w starym wyrobisku.
– Ale czym się żywiła przez tak długi czas? – zastanawiali się górnicy. Wtedy dwaj bajtle (najmłodsi górnicy) przypomnieli sobie, że w ostatnim czasie ktoś wyjadał im chleb pozostawiony w kieszeniach kamizelek. Nikomu nic jednak wcześniej o tym nie wspomnieli, ponieważ sądzili, że to po prostu starsi kamraci robią im psikusy.

 

Słowniczek śląskich określeń:
karbidka – górnicza lampa, w której palił się acetylen wydzielany z karbidu,
spąg – dolna powierzchnia (można rzec podłoga) warstwy skalnej, wyrobiska czy chodnika w kopalni.


 

2

Komentarze

  • Grymlino Podziękowania 11 lipca 2014 09:21Serdecznie dziękuję p. Elisabeth, naszej, wiernej czytelniczce z Niemiec, za miły komentarz i pozdrawiam
  • Elisabeth to byl skarbnik/albo koza?/ 10 lipca 2014 20:48niech se bydzie koza koza a ja dalej wierze w skarbnika!Wspaniala lektura-te opowiesci Pani Grymel,dziekuje bardzo.

Dodaj komentarz