Antoni Woryna w barwach angielskiej drużyny Poole Pirates / Archiwum
Antoni Woryna w barwach angielskiej drużyny Poole Pirates / Archiwum

 



W jakich poznaliście się okolicznościach?
W 1962 roku w Gdańsku-Oliwie. Antoni był na zgrupowaniu kadry, a ja tam studiowałam wychowanie fizyczne. Przy uczelni był Ośrodek Przygotowań Olimpijskich, w jednej części mieszkali kadrowicze, w drugiej studenci. I pewnego razu do pokoju, w którym mieszkałam, przyszedł Antoni z kolegą. Zaprosili moją koleżankę na kawę. Wyszli w trójkę, po chwilę kolega Antoniego wrócił po mnie. Wylądowaliśmy na kawie w Sopocie.

Czy bycie dziewczyną żużlowca to był szpan?
Absolutnie nie. Kiedy poznałam Antoniego, w ogóle nie wiedziałam, jak wygląda żużel. Interesowałam się lekkoatletyką, dorabiałam sobie nawet jako sędzia. Pierwszy raz widziałam żużel i Antoniego na torze w Gdańsku, na ligowym meczu. Ten sport nie za bardzo mi się podobał. Wydawał mi się bardzo niebezpieczny. Zawodnicy jadą blisko siebie, kładą się na wirażach. To nigdy nie była moja ulubiona dziedzina, ale kibicowałam mężowi. Kiedy jeszcze nie mieliśmy dziecka i były wakacje, jeździłam z Antonim na zawody.

Bała się pani o niego?
Oczywiście. Kiedyś nie było komórek, czekało się na wiadomości. Kiedy Antoni miał jakiś wypadek, starał się, żebym się o tym jak najszybciej dowiedziała właśnie od niego.

Kiedy wzięliście ślub?
W 1964 roku, znaliśmy się niecałe dwa lata. Zdecydowaliśmy się dość szybko na ślub, ponieważ dzieliła nas duża odległość i nasze spotkania były zbyt rzadkie. Antoni miał plany, żeby zostać w Gdańsku. Tamtejsi działacze, kiedy dowiedzieli się, że ma tam, na miejscu dziewczynę, chcieli go zatrzymać. Był nawet już zameldowany w Gdańsku. Okazało się to jednak niemożliwe, bo na dwa lata zostałby zawieszony. A on dopiero zaczynał karierę... I wtedy padło pytanie, czy przyjadę do Rybnika. I tak jestem tutaj już 50 lat.

A jakie były pierwsze wrażenia po przyjeździe na Śląsk?
Jak dojeżdżałam pociągiem do Katowic i zobaczyłam ten ogień i dym, byłam przerażona. Natomiast Rybnik mnie zachwycił. Zresztą Antoni pokazał mi to miasto od najlepszej strony: piękną ulicę Kościuszki, kościół św. Antoniego, teatr. Zapraszał mnie do teatru, w naszym mieście często gościła np. Operetka Poznańska. W ogóle nie odczuwałam, że to górnicze miasto.

Jak pani wspomina te największe sukcesy męża?
To były wielkie święta i w Rybniku, i u nas w domu. Stadion zawsze był pięknie przygotowany, czy był to sukces Antoniego, czy innego zawodnika. Zawsze też był duży szum, przyjeżdżali dziennikarze, gratulowali bliscy i dalsi znajomi. Mój mąż był bardzo wesoły i towarzyski.

A jakie nagrody wiązały się z tymi sukcesami?
Medale, za granicą z prawdziwego kruszcu, u nas metalowe. Pieniądze były niewielkie. Za tytuł wicemistrza świata Antoni dostał 75 funtów. Już miał jednak swoje konto i jadąc za granicę, mógł sobie te pieniądze zabrać. To był duży plus. Dobre pieniądze Antoni zarobił, kiedy jeździł już jako zawodowiec w Anglii, Nowej Zelandii i Australii. Pomógł mi wystartować z własnym biznesem, otworzyłam przedsiębiorstwo krawieckie i szyłam dla sklepów. W kraju niczego nie było, a my przywieźliśmy z Anglii piękne materiały.

A co pani przywoził z zagranicznych wyjazdów?
Antoni mnie ubierał! Z każdego zagranicznego wyjazdu przywoził mi ciuchy. Jak nie potrafił rozeznać się w rozmiarach, znalazł jakąś dziewczynę o podobnej posturze i prosił ją o przymierzenie. Zawsze idealnie trafiał w mój gust! To były bardzo porządne rzeczy, niektóre mam do dzisiaj, chodziła w nich nawet moja wnuczka. Kiedy urodził nam się syn, ubierał już dwie osoby. Przywoził też sprzęt gospodarstwa domowego. Kiedyś wrócił do domu z dywanikami do łazienki, u nas jeszcze nie znaliśmy takich luksusów. Kiedy po dwóch latach wrócił z Anglii, przywiózł mi piękny pierścionek z brylantami.

Dlaczego wasz syn Mirek nie poszedł w ślady taty?
Kiedy mógł zacząć, w Polsce był stan wojenny. Krótko przed jego ogłoszeniem byliśmy w Austrii. Znajomi zaprosili nas do wesołego miasteczka, w którym były gokarty. Mirek tak jechał, że nam oczy wychodziły!

Jeździ za to wnuk, Kacper...
Kiedy był dzieckiem, dość bezmyślnie kupiłam mu mały motorek. Nie sądziłam, że to będzie początek prawdziwego sportu. Kacperek był żywym dzieckiem, wszystkim się interesował. Zaczął pływać, dobrze mu szło, ale po kilku treningach stwierdził: za nudne. Potem było karate, z którego też zrezygnował. Zaczął grać w piłkę, ale chciał stać w bramce, jak Dudek. Tyle, że był trochę za mały... Myślałam, że z żużlem będzie tak samo. A Kacper sprawił nam taką niespodziankę!

Rozmawiał: Adrian Karpeta

 

Legendy Rybnickiego Żużla!
Przypomnijmy, że memoriał legend rybnickiego żużla przełożono na koniec sierpnia. Ósmy Romanek będzie poświęcony pamięci Antoniego Woryny. Bilety zachowują ważność. Kto ma inne plany na 31 sierpnia, może bilet zwrócić w klubie żużlowym.



 

1

Komentarze

  • rybniczok zuzel 04 czerwca 2014 20:10Antek z byle kim nie godol ,w zuzlu rybnickim byl dla mnie i moich kolegow wtych czasach wielkim wzorem i przykladem,patrzylismy na niego w parkingu na kazdy ruch,gdy wyjezdzol na tor mial dobro sylwetka .Pozdrawia.

Dodaj komentarz