Zmora u krawca w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Zmora u krawca w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Istniały sposoby na nocne zjawy. Najbardziej skuteczne były te najbardziej obrzydliwe i najbardziej drastyczne, które skutkowały ciężką chorobą zmory.


Ludzie niemal od zawsze wierzyli w istnienie zmór, ale zdawali sobie sprawę z tego, że nie każdy się z nią zetknie. Jak podaje pani profesor Dorota Simonides: "Zmora nie dusi każdego, przebadany materiał pozwala na wyodrębnienie następujących grup osób: położnice, niemowlęta, nie ochrzczone dzieci, starsze schorowane kobiety, ludzie po operacji, ci, co źle skubią pierze w ramach pomocy sąsiedzkiej, ci, co popełniają dziesięć grzechów w ciągu dnia, nieposłuszni i leniwi, nieuczciwi, ci, co wyglądają zdrowo i mają czerwone policzki." ("Wierzenia i zachowania przesądne" w dziale Folklor Górnego Śląska, strona 263).
Moja babcia i jej znajomi wspominali także, że ofiarą zmory padały często bardzo młode dziewczyny i równie młodzi nieżonaci mężczyźni. Choć zjawa nie pogardziła także młodym, zdrowym małżonkiem. Do takiego wniosku można dojść na przykładzie przygody, jaką przeżył mój tata (o jego doświadczeniach pisałam w tekście o zmorze z żorskiego Kościółka). Z racji swej młodości ludzie ci mieścili się w kategorii zdrowo i dorodnie wyglądających, a to przyciągało zmory.
W mieszkaniu potencjalnej ofiary zmora pojawiała się w postaci, słomki, myszy, kota lub bezkształtnej, czarnej masy, która wlewa się do pokoju przez dziurkę od klucza, tylko czasem przybierała postać starych ludzi. Dlatego, żeby utrudnić jej wejście, należało szczelnie zalepić wszystkie otwory (dziurki od klucza, szpary w drzwiach, dziurę do komina itp.), którymi mogła się dostać do wnętrza. Skuteczne (choć nie zawsze!) było też smarowanie drzwi, a nawet samego zainteresowanego świeżym kałem, w nadziei, że zmora go sobie obrzydzi. Temu samemu celowi służyło jedzenie czegokolwiek podczas załatwiania potrzeb fizjologicznych, o czym również wspominałam w jednym z odcinków tego cyklu.
Pomocne było też pozostawianie miotły w drzwiach, niewynoszenie śmieci wieczorem, kładzenie słomianej kukły do łóżka (wtedy zmora dusiła słomę a nie człowieka), choć najskuteczniejszym remedium na zmory było podobno posiadanie koca, który był zrobiony z wełny całkowicie białej kozy, nie mogło być jednak w nim ani jednego czarnego albo siwego włoska. Niekiedy zmora dawała się przekupić. Wystarczyło jej obiecać, słodycze, garnek miodu, chleba z masłem albo dobrego kołocza. Na znak zgody odstępowała od duszenia i zjawiała się następnego dnia po obiecany smakołyk. Obietnicy należało jednak dotrzymać, bo w przeciwnym przypadku ataki się nasilały.
Bywały też bardziej drastyczne sposoby pozbycia się zmory. Należało uszkodzić jej ciało i następnie obserwować, czy któraś kobieta w okolicy przypadkiem nie zachoruje. Pewien krawiec, którego odwiedzała prawie każdej nocy zmora w postaci paskudnej staruchy, zaczaił się na nią z olbrzymimi nożycami, usiłując ją przeciąć w talii, jednak zjawa mu się wywinęła i wypłynęła przez szparę pod drzwiami. Już następnego dnia przybiegła do jego matki kobieta mieszkająca pod lasem i opowiedziała, że w jej domu leży stara żebraczka zdjęta ciężką niemocą. Kiedy po kilku dniach zabrano chorą do przytułku, okazało się, że cierpiała na półpasiec!
Opowieści o zmorach było tyle ilu opowiadaczy, ale ile było w tym prawdy, trudno dziś dociec!

1

Komentarze

  • Ryszard Pozbyłem się zmory 05 lutego 2021 23:43Przez wiele lat nocą za głową paraliżowała mnie zmora. 20 lat temu nie wytrzymałem. Nie wiem czy wydobył się ze mnie dźwięk ale wykrzyczałem być może w myśli słowa : kurrrrwa czeeego!!!ryszard I od 20 lat śpię spokojnie

Dodaj komentarz