Werner Mandera ze swoją książką / Dominik Gajda
Werner Mandera ze swoją książką / Dominik Gajda

 

Dziś w kąciku skatowym rozmowa z Wernerem Manderą, jednym z założycieli Polskiego Związku Skata, współautorem książki "Skat dla wszystkich"

Kiedy i gdzie nauczył się pan grać?
W rodzinnym domu w Rydułtowach. W soboty po robocie przychodzili do nas koledzy taty, żeby pograć, a my z braćmi, jak to dzieci, zaglądaliśmy im przez ramię, zwłaszcza że figury na awersach kart były interesujące. Tacie zresztą zależało, żeby jego synowie nauczyli się grać. A z czasem, jak przy stoliku zabrakło kogoś dorosłego, to brali tego z nas, który spisywał się najlepiej. Na początku lat 50. natomiast w Polsce przeprowadzono denominację, w wyniku której do obiegu weszły grosze. No i wtedy zaczęliśmy grywać tzw. groszowego. Dla dzieci to była motywacja, bo można było wygrać złotówkę, a czasem nawet dwa złote!

 

Bracia też są takimi pasjonatami skata?
No właśnie nie. Ten starszy o sześć lat nie grywa wcale, a młodszy o rok czasem siądzie do kart z kolegami, ale nie chodzi na turnieje. Z nas trzech zostałem więc tylko ja, choć nie myślałem, że skat tak mnie wciągnie. Zwłaszcza że w szkole średniej, w wojsku, na studiach i w pracy nie miałem kontaktu z kartami.

 

To jak się pan z nimi przeprosił?
Już pracując w kopalni 1 Maja, zapisałem się do Polskiego Towarzystwa Archeologicznego i Numizmatycznego, bo obie branże wtedy były razem, a ja interesowałem się także tymi sprawami. Zostałem prezesem koła przy kopalni Rydułtowy i dzięki temu znalazłem się w sześcioosobowej polskiej delegacji, która w 1969 roku pojechała do Karl-Marx-Stadt w ówczesnej NRD na okolicznościowe spotkanie. Tam nadarzyła się okazja, żeby zagrać, no i wygrałem. Do tej pory mam puchar z tego turnieju, pierwszy w mojej karierze. Potem jednak znowu miałem przerwę, która trwała aż do czasu, kiedy z inicjatywy działaczy z Mikołowa zaczął tworzyć się Związek Gry w Skata, bo taka była pierwsza nazwa naszej organizacji.

 

I zaangażował się pan w jej zakładanie.
Nie od razu. Zacząłem od sekretarzowania w zarządzie, potem zostałem przewodniczącym, czwartym z rzędu. Opracowałem statut Polskiego Związku Skata, który rejestracji doczekał się w Katowicach, a obejmował GOP i Opolszczyznę, czyli historyczny Górny Śląsk, i z urzędu zostałem pierwszym prezesem. Kluby, a istniało ich już wiele, zaczęły się zrzeszać, powstawały nowe. Pracowałem wtedy w kopalni Krupiński i też założyłem sekcję. Gdy w 1991 roku odchodziłem na emeryturę, na pożegnanie powstały GKS Krupiński i Związkowiec Krupiński. Na ich bazie zawiązał się Nordwest Suszec, który dziś gra w drugiej lidze.

 

W tamtym okresie musiał pan też finiszować z książką, jako że ukazała się ona właśnie w 1991 roku. Jak powstała, skoro w Polsce właściwie nie ma materiałów na temat skata?
Napisałem ją wspólnie z Franciszkiem Adamcem, bo taka była potrzeba. To była pierwsza pozycja od 1957 roku, kiedy Jan Rakoczy wydał książkę "Tylko dla szkaciorzy". A jak powstała? Dzięki wizycie w Karl-Marx-Stadt nawiązałem wiele kontaktów z Niemcami, którzy przysyłali mi miesięcznik "Der Skatfreund" i inne wydawnictwa. Stamtąd pochodziła część materiału, reszta to moje własne doświadczenia.

 

Dziś jednak książka jest nie do kupienia, a to chyba jedyna pozycja, którą można nazwać podręcznikiem.
Ukazała się w nakładzie 20 tysięcy egzemplarzy i rzeczywiście nie ma jej gdzie kupić. U mnie w domu zostały dwa czy trzy sztuki, a to przecież nic.

 

No właśnie. W polityce PZSkat jest luka. W Polsce w skata gra około miliona ludzi, w co drugim śląskim domu przynajmniej jedna osoba zna zasady gry, ale związek zrzesza raptem około 1700 osób. Jednocześnie żalicie się, że brakuje narybku, ale gdzie młodzi mają się uczyć, skoro nie ma podręczników ani nauczycieli? Jak ktoś nie nauczy się grać w rodzinie albo od znajomych, to nie nauczy się wcale.
To niestety prawda. Niemcy już w szkole podstawowej prowadzą naukę gry w skata, odbywają się tam nawet mistrzostwa kraju w tych kategoriach wiekowych. U nas tego brakuje. W PSZkat nie ma nawet sekcji dla początkujących.

 

A czy związek kiedykolwiek prowadził szkolenie?
Nie. Myśleliśmy o tym, tylko nie było osób, które podjęłyby się tego zadania.

 

A znajdą się?
Trudno powiedzieć, bo skat powoli jednak zaczyna przegrywać z grami internetowymi.

 

Chyba nie do końca, skoro na mistrzostwach Polski jest kategoria juniorów. Czyli wciąż są młodzi, którzy potrafią zachwycić się skatem.
Bo też skat uczy cierpliwości i rachunku prawdopodobieństwa, zmusza do myślenia, obserwacji tego, co dzieje się na stoliku, jest ciekawą rozrywką. Można by go nazwać częścią śląskiego dziedzictwa, jako że rozwija się tu od tylu już lat i wiele znaczy. Chciałbym też, żeby został uznany za dyscyplinę sportową, bo skoro jest nią brydż, to dlaczego nie może być skat? I twierdzę, że związek jednak zrobił sporo dobrego. Wykorzeniliśmy na przykład chamstwo, które nieraz towarzyszyło tej grze, na turniejach nie ma palenia papierosów i picia.

 

Dla niektórych karty to coś złego. Na Śląsku mawiało się nawet, że w grze w karty jest diabeł zawarty. Czy dzięki takim zapaleńcom jak pan ktoś pozbył się tego typu uprzedzeń?
Mam nadzieję. Nadal jednak wielu ludzi, słysząc słowo karty, od razu myśli hazard, a to są skojarzenia rodem ze średniowiecza, kiedy grano tylko na pieniądze i nieraz przegrywano całe majątki. Tymczasem skat to gra szlachetna, towarzyska, służąca rozrywce.

 

Ile czasu jej pan poświęca?
W poniedziałki gram w klubie, w soboty i niedziele mamy zawody okręgowe, cyklicznie jeździmy z kolegami na turnieje do Niemiec. No i grywam jeszcze wtedy, jak przyjadą dzieci, już oczywiście bardzo dorosłe. Jednak raczej rzadko zbieramy się we trójkę, bo choć syn mieszka w Rydułtowach, czyli blisko, to córka ma daleko, bo aż z Lublina.

 

Uważa się pan za dobrego gracza?
Raz byłem trzeci na mistrzostwach Polski i chyba już nie zostanę mistrzem. Widzę, że nie jestem najlepszy, dziś zresztą ludzie grają lepiej niż kiedyś. Ale już po drugim wybiciu wiem, co kto ma w kartach...
 
Rozmawiała: Elżbieta Piersiakowa

 

Werner Mandera...
...(rocznik 1941) to legenda skata nie tylko na Śląsku. Jest współżałożycielem branżowego miesięcznika "Skat", jednym z ojców wprowadzenia PZSkat do Międzynarodowej Federacji Skata (zrzesza 20 krajów), honorowym prezesem Okręgu Śląsk – Południe, prezesem KSS Marcel Radlin, miłośnikiem nie tylko skata, ale także wszelkich związanych z nim akcesoriów. W zbiorach ma ponad 250(!) talii kart i innych materiałów, ma również ogromną wiedzę, którą chciałby wykorzystać, bo nosi się z zamiarem wydania kolejnej publikacji na temat skata. Pasjonował się też podnoszeniem ciężarów, potem był trenerem. Jest absolwentem AWF w Katowicach, mieszka w Radlinie. Jego żona Jadwiga nie interesuje się skatem, ale nie ma nic przeciwko niemu.

 

Komentarze

Dodaj komentarz