Czesław Pelc prezentuje część swoich medali / Ireneusz Stajer
Czesław Pelc prezentuje część swoich medali / Ireneusz Stajer

 

Czesław Pelc z Rybnika urodził się do biegania. Od 40 lat startuje w maratonach i zawodach 100-kilometrowych. Nigdy nie zszedł z trasy.


57-letni Czesław Pelc może zawstydzić formą dużo młodszych mężczyzn. W lutym minęło 40 lat, jak po raz pierwszy wziął udział w biegu ulicznym. Startował w 105 maratonach. 1 maja 1994 roku na trasie Chełmno – Toruń ustanowił swój rekord życiowy na olimpijskim dystansie (42 km 195 m) całkiem dobrym rezultatem 2 godziny 37 minut i 48 sekund, a zajął 36. miejsce. – Wynik nie jest najważniejszy, najbardziej cieszy przyjemność z biegania – stwierdza pan Czesław. Uczestniczył również w 18 biegach 100-kilometrowych oraz jednym, który trwał całą dobę w Poznaniu.
– Przebywaliśmy na trasie 24 godziny, z przerwą na badanie lekarskie, posiłek oraz toaletę. Szczęśliwie dotarłem do mety – opowiada. W pamięci ma także morderczy 77-kilometrowy bieg beskidzkimi szczytami: Czantoria, Stożek, Barania Góra, Przełęcz Salmopolska, Równica. – Zbiegając z Baraniej, pomyliłem się i zamiast ruszyć w kierunku Salmopola, skręciłem w drugą stronę. Po kwadransie turyści zawrócili mnie na właściwą trasę. Nie było wesoło, bo nie miałem co pić, a upał był piekielny. Chciałem napić się wody z kałuży, ale wszystkie powysychały. Do celu dotarłem po ponad ośmiu godzinach – uśmiecha się pan Czesław.
Dodaje, że maraton to pestka, stówa to coś. – Na 80. kilometrze kibice krzyczą, że zostało jeszcze 20. Biegacz przeklina wtedy cały świat, bo wysiłek jest ekstremalny – podkreśla. Nigdy nie miał problemów zdrowotnych, żadnych omdleń na trasie, poważnych kryzysów. – Zmęczenie to rzecz normalna. Zresztą kieruję się dewizą australijskiego długodystansowca Roberta de Castelli: "Jeżeli czujesz się zmęczony na 16. kilometrze, to jesteś w tarapatach. Jeśli zmęczenie przychodzi na 32. kilometrze, jesteś normalny, a gdy nie czujesz zmęczenia na 42. kilometrze, to jesteś nienormalny" – objaśnia pan Czesław.
Kiedyś kolega poprosił go, by był jego serwisantem na setce w Kaliszu. – Okazało się, że mam tam pobiec, a nie byłem przygotowany, nie miałem dresu na zmianę. Był październik, padał deszcz. Już po 50 kilometrach byłem strasznie przemoczony, ale dobiegłem – mówi. Jak dodaje, ukończył wszystkie imprezy. Startował między innymi w Rotterdamie, Hamburgu, Wiedniu, Hanowerze, Brześciu nad Bugiem.
Ciepło wspomina imprezę w Paryżu. - Grupa z Rybnika startowała tam z pierwszej linii, choć wszystkich uczestników było aż 30 tysięcy. Pokazały nas światowe telewizje dzięki mieszkającej w Paryżu koleżance z Rybnika, której mąż pracuje w francuskim związku lekkoatletycznym. Zająłem miejsce gdzieś w połowie stawki – wspomina pan Czesław. Zdobył ponad 300 medali, bierze udział bowiem również w niezliczonych biegach ulicznych na krótszych dystansach.
Intensywnie trenuje w okolicach Rybnika (tygodniowo zalicza 150 km), by walczyć na trasie. – To rywalizacja z ludźmi i dystansem. Daje wielką radość – zaznacza. W tym roku po raz 35. wystartuje w Maratonie Warszawskim, największym w Polsce. Odpuścił sobie tylko jeden bieg w 1982 roku, ponieważ urodził mu się syn. – Gdybym zaliczył wszystkie stołeczne maratony, nie musiałbym płacić wpisowego. Takich osób jest w Polsce 10, no może 11 – zauważa. Jakby zsumować wszystkie jego biegi, okaże się, że po raz czwarty zaczął okrążać kulę ziemską, bo pokonuje 120226. kilometr. Zamierza biegać tak długo, jak pozwoli zdrowie.

Komentarze

Dodaj komentarz