Malcherowie w Anglii w otoczeniu rodziny / Archiwum
Malcherowie w Anglii w otoczeniu rodziny / Archiwum

O Jerzym Malcherze mówi się nawet, że był śląskim nauczycielem Jamesa Bonda! – Powinien być wzorem dla wszystkich młodych stąd. Jego historia dowodzi, że można urodzić się pod hałdą, uczyć się w tutejszej podstawówce i dojść do najwyższych zaszczytów – podkreśla Jan Krajczok, nauczyciel z liceum ogólnokształcącego w Rybniku-Chwałowicach. To właśnie on prosił swoich uczniów, by popytali o Jerzego Malchera w swoich rodzinach. – Wiedziałem, że taki człowiek tutaj się urodził i niewiele więcej. Jedna z uczennic zgłosiła się i powiedziała, że był jej wujkiem! – relacjonuje Jan Krajczok.

Brat babci

Wspomnianą uczennicą była Sonia Stożek, dzisiaj studentka Politechniki Śląskiej w Gliwicach. Napisała pracę o Jerzym Malcherze, wygrała z nią konkurs, który zorganizował europoseł Marek Migalski, i w nagrodę pojechała do Brukseli. – Jerzy Malcher był bratem mojej babci Hildegardy, jednak nigdy nie miałam przyjemności z nim porozmawiać. Mieszkał bowiem w Wielkiej Brytanii, a ja byłam za mała, żeby do niego pojechać. Był wprawdzie w ojczyźnie w 1991 roku, ale mnie wtedy jeszcze nie było nawet na świecie. Urodziłam się dopiero dwa lata później – mówi Sonia.

Jerzy Malcher urodził się 11 lipca 1914 roku w Chwałowicach. Gdy miał zaledwie dwa miesiące, jego ojca wcielono do wojska niemieckiego i wysłano na front, bo trwała właśnie pierwsza wojna światowa. Ojciec wrócił do domu po pięciu latach i zaczął pracować jako maszynista wyciągowy w kopalni Chwałowice. A jego syn wkrótce poszedł do szkoły powszechnej (obecnie SP nr 13), potem do gimnazjum (teraz I LO im. Powstańców Śląskich), w 1933 roku znakomicie zdał maturę i podjął studia na Wydziale Prawa i Administracji na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Rok później rozpoczął dwuletni kurs w Szkole Nauk Politycznych przy UJ, która prowadziła badania nad hitleryzmem.

Harcerz i kurier

Wtedy poznał trzy lata młodszą Jadwigę Kauczor, późniejszą studentkę polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim i zastępczynię naczelnika ZHP żeńskiego w Niemczech, swoją przyszłą żonę... Też działał w harcerstwie, zaangażował się w pracę na rzecz Wydziału Zagranicznego Głównej Kwatery Harcerzy. Sporządzał raporty z pobytu u naszych zachodnich sąsiadów. Jako Ślązak i posiadacz karty cyrkulacyjnej mógł swobodnie przekraczać granicę polsko-niemiecką, co ułatwiało mu zadanie. We wrześniu 1939 roku został dowódcą drużyny piechoty w Batalionie Zapasowym 30 DP w składzie Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie" generała Franciszka Kleeberga. Podczas strzelaniny artyleryjskiej z Niemcami został ranny w nogę i dostał się do niewoli.

W efekcie przewieziono go do szpitala polowego w Radomiu, z którego jednak uciekł. Razem z kolegą pojechał do Krakowa, a stamtąd na Węgry. Tam obaj trafili do obozu dla internowanych Polaków. W Polskim Poselstwie w Budapeszcie otrzymali propozycję zostania kurierami między Polską a Węgrami z ramienia ZHP. Potem trafił do Francji, gdzie Jerzy Malcher był dowódcą działonu i walczył niecałe sześć tygodni, aż do klęski Francji, którą opuścił 21 czerwca 1940 roku. Statkiem rybackim wraz z francuskimi oficerami dopłynął do brytyjskiego kontrtorpedowca stacjonującego na pełnym morzu... I wtedy jego znajomość języków pomogła zażegnać konflikt.

Tłumacz na morzu

Problem polegał na tym, że wojskowi, którzy przypłynęli kutrem wraz z nim, mieli walizki i chcieli je zabrać ze sobą, wchodząc na pokład brytyjskiego okrętu. – Tymczasem stojący na górze bosman jedną ręką wciągał na pokład człowieka, a drugą wyrzucał bagaż do morza. Mówił po angielsku, że chodzi o uratowanie jak największej liczby ludzi, jednak Francuzi go nie rozumieli. Z tego też powodu wybuchła kłótnia. Poskutkowały dopiero wyjaśnienia mojego wujka, że walizki już się nie zmieszczą. Z tego powodu bosman postanowić wziął go ze sobą jako tłumacza – opowiada Sonia Stożek. Jest przekonana, że właśnie ten moment zdecydował o przyszłości Jerzego Malchera.

Do marca 1942 roku jej wuj był tłumaczem batalionu, utrzymując łączność z jednostką RAF (Royal Air Force, czyli brytyjskie Królewskie Siły Powietrzne) na lotnisku w Leuchars na wschodnim wybrzeżu Szkocji. Zaproponowano mu roczny kurs cichociemnych, specjalność wywiad. Potem otrzymał m.in. ważną misję w północnej Afryce. Zajmował się Ślązakami i Pomorzanami, którzy przebywali w obozach jenieckich, gdyż dostali się do niewoli z jednostek Wehrmachtu, do których zostali przymusowo wcieleni. Miał ich przesłuchiwać i zapewnić im opiekę polskich władz. Później przesłuchiwał generałów niemieckich wziętych do niewoli we Włoszech.

Operacja Jadwiga

Po wojnie chciał sprowadzić do siebie Jadwigę. Poprzez pracowników Międzynarodowego Czerwonego Krzyża wymienił z nią kilka listów. Na początku odmawiała, pisząc, że na jej rodzinnej Opolszczyźnie jest dużo roboty, a ludzi brak. Rozmyśliła się dopiero wtedy, kiedy groziło jej aresztowanie przez UB. Wtedy Jerzy opracował plan ucieczki. Na początku marca 1946 roku włożył mundur oficera angielskiego, wziął ze sobą czeskiego pomocnika nazwiskiem Hanke w zimowym sportowym ubraniu i razem wybrali się do Zlatnik. Granicę przekroczył tylko Czech, lecz nie zastał Jadwigi u jej rodziców w Strzeleczkach i po dwóch dniach wrócił sam.

Niestety, Jerzy nie mógł dłużej czekać, gdyż jego jednostkę przenoszono z Austrii w okolice Wenecji, dlatego polecił Hankemu dokończenie operacji i doprowadzenie ukochanej aż do Wiednia. Misja trwała dwa tygodnie, ale zakończyła się powodzeniem. Całą i zdrową dziewczynę Jurek przewiózł przez strefę okupowaną przez armię radziecką do zony brytyjskiej, a stamtąd do Mogliano pod Wenecją. Wzięli ślub nad jeziorem Garda.

Szycha w ministerstwie

W 1949 roku Jerzy Malcher rozpoczął pracę jako lingwista w brytyjskim Ministerstwie Obrony. W ciągu dwóch lat tak rozbudował grupę lingwistów, że powstała Służba Lingwistyczna licząca 72 osoby. On był jej kierownikiem. Po przejściu na emeryturę badał najnowszą historię. Napisał dziesiątki szkiców, drukował w polonijnej prasie, pisał dla Radia Wolna Europa, wspomagał intelektualnie opozycję w Polsce. Napisał również w języku angielskim dwie znakomite książki: "Poland's Politicized Army: Communists in Uniform" (1987) oraz "Blank pages: Soviet Genocide Against the Polish People" (1993). Zmarł w maju 2001 roku w Anglii, sześć lat przed swoją żoną.

– Mamy w dzielnicy szkołę Bohaterskich Harcerzy, szkoła szczyci się nimi, ale oni są wszyscy męczennikami. Trudno, by utożsamiały się z nimi dzieci z podstawówki. Z Jerzym Malcherem to co innego. Można zrobić akcję "Chcę mówić po angielsku jak Malcher". Można wzbudzić poczucie wartości i godności, którego często nam brakuje, a także rozbudzić ambicje. Mamy absolwenta Jagiellonki, który w dodatku zrobił karierę w Wielkiej Brytanii, potrafił odnaleźć się w bardzo trudnych czasach. Musimy to wykorzystać. Zwłaszcza, że niedługo będziemy obchodzili setną rocznicę jego urodzin – uważa Jan Krajczok.

Film na rocznicę

Wciąż mało kto wie, że był taki człowiek, który nazywał się Jerzy Malcher. W ramach budżetu obywatelskiego zgłoszono pomysł nakręcenia o nim filmu dokumentalnego, który jednak przepadł w konfrontacji z placem zabaw. – Byłem pewien, że tak się stanie. Ważne, że przy tej okazji temat w ogóle wypłynął. Postaramy się o to, by film powstał. Marzy mi się nie tylko film, ale też graffiti na przystanku albo mural na bloku – mówi Jan Krajczok. Pomoc zapowiedział również Andrzej Wojaczek, szef rybnickiej rady miasta. – Znajdziemy te 3 tysiące złotych na film. Poznałem historię tego człowieka, jest warta popularyzacji – mówi Andrzej Wojaczek.

100 lat minie 11 lipca przyszłego roku od urodzin Jerzego Malchera. Być może na tę rocznicę będzie już gotowy film o tym niezwykłym człowieku

 

Komentarze

Dodaj komentarz