20040411
20040411


Lokomotywę zabrali członkowie Towarzystwa Miłośników Kolei Wąskotorowej Rud Wielkich w ostatnią sobotę listopada przed południem. Przedsięwzięcie trwało kilka godzin. Przy załadunku parowozu zaangażowano dwa dźwigi i wielką platformę, którą lokomotywę przewieziono do skansenu w Rudach. Takie są fakty, lecz ich interpretacja diametralnie różna. Kolejarze, a także wspierający ich radny Piotr Klima (również pochodzącego z rodziny kolejarskiej), twierdzą, że Janusz Gierucki ukradł lokomotywę-pomnik, wykorzystując prowadzenie na placu kolejowym robót budowlanych:– W ten sposób przenoszenie lokomotywy nie wzbudziło niczyich podejrzeń. Ludziom wydawało się, że jest przestawiana, bo przeszkadza w robotach – mówi Piotr Klima.Kolejarze mieli własne plany wobec Halinki. Parowóz, nazwany tak od imienia Haliny Tarkoty, byłej zastępczyni naczelnika stacji PKP w Raciborzu, kolejarze przekazali miastu na początku lat osiemdziesiątych. Umieszczona na placu dworcowym lokomotywa wrosła w krajobraz. Kiedy na dobre ruszyła przebudowa tego fragmentu miasta, Leon Fila, naczelnik stacji PKP w Raciborzu, w czerwcu 2003 r. zwrócił się z pismem do prezydenta Jana Osuchowskiego o znalezienie miejsca dla parowozu. Pismo zostało pozytywnie rozpatrzone – Halinka miała stać w tym samym miejscu.– Uważaliśmy sprawę za załatwioną. Potem ustaliliśmy z wykonawcą robót, któremu miasto przekazało cały teren, żeby nas powiadomił, jak tylko parowóz mu uniemożliwi kontynuowanie prac. Wtedy mieliśmy go przestawić. I rzeczywiście zwrócił się do nas z taką prośbą w ostatnim tygodniu listopada. Mieliśmy wysłać ludzi zaraz na początku grudnia. Tymczasem w sobotę 29.11 parowóz zniknął – mówi Leon Fila.Kolejarze zwrócili się do prezydenta o podjęcie natychmiastowych działań w celu powrotu lokomotywy do Raciborza. Do wniosku dołączyli 200 podpisów (zebranych podobno tylko przez dwa dni) osób popierających ich żądanie.– Wiedzieliśmy, gdzie jest lokomotywa. Jasno wynikało to z pisma dyrektora PKP Kolei Dojazdowych w Likwidacji. Pismo informowało również, że parowóz miał wrócić do Raciborza po zakończeniu robót na placu dworcowym, a do tego czasu opiekę nad nim powierzono skansenowi w Rudach – mówi Andrzej Bartela, zastępca prezydenta Raciborza.Janusz Gierucki, zdając sobie sprawę, że transport lokomotywy może okazać się kłopotliwy, zdecydował się na sobotę ze względu na mniejszy ruch na drogach.– Z tego też powodu dzień wcześniej powiadomiliśmy policję. Zaś w trakcie załadunku lokomotywy patrol policyjny nadzorował akcję – mówi.Policja nie jest jednak w stanie jednoznacznie potwierdzić swojej obecności podczas przedsięwzięcia na placu dworcowym.– Oficer dyżurny nie przypomina sobie takiego zgłoszenia. Nie zostało ono umieszczone w spisie meldunków. Nie oznacza to jednak, że takiego sygnału nie było. Być może zawiadomiono komendę telefonicznie. Oficer tego nie odnotował, bo tak zwykle robimy przy zgłoszeniach niebędących interwencjami – wyjaśnia Marek Mruszczyk, naczelnik raciborskiej drogówki.Pytanie podstawowe: czy Janusz Gierucki mógł wziąć parowóz? On sam zapewnia o działaniu zgodnym z prawem. Zabiegał o lokomotywę od dwóch lat i nie robił z tego tajemnicy.– Mam pismo od prezydenta Osuchowskiego z lutego 2003 r., w którym odpowiada mi, że lokomotywa nie jest własnością gminy.Skoro nie miasta, to czyją? Cały majątek kolejki wąskotorowej w Polsce podlegał spółce Koleje Dojazdowe PKP w Warszawie. I do nich zwrócił się Janusz Gierucki z prośbą o wydanie zgody na zabranie Halinki do Rud. Dyrektor spółki Adam Gershmann zezwolił na przetransportowanie parowozu na czas trwania robót na placu Dworcowym, jednocześnie zobowiązując skansen do jego zakonserwowania. Dyrektor poinformował o tym zamiarze również władze miasta. Tyle że spółka przestała istnieć 31.12.2003 r., a majątek wąskotorówki scedowała na Zakład Nieruchomości PKP nr 1 w Katowicach. Mienie w formie depozytu miało trafić do skansenu w Rudach na mocy odrębnego porozumienia zawartego przez Towarzystwo Miłośników z Rud z Kolejami Dojazdowymi jeszcze w maju 2003 r. Raciborscy kolejarze sprawdzili jednak, że lokomotywy Halinka nie było w wykazie przekazanego mienia. Zatem ich zdaniem dyrektor Gershmann nie miał prawa nią dysponować, w tym wydać zgody na przewiezienie jej do Rud. Janusz Gierucki zbija jednak zdecydowanie tę argumentację:– To, że nie była też wyszczególniona w wykazie majątku przekazanego do zakładu nieruchomości w Katowicach, niczego jeszcze nie przesądza. Jak wiele innych lokomotyw prawdopodobnie znalazła się w majątku złomowym.Kolejarze nie odpuścili. Stoją na stanowisku, że prezes towarzystwa złamał prawo i musi ponieść konsekwencje. Powiadomili policję i prokuraturę, która odmówiła wszczęcia postępowania. W sylwestra w magistracie zorganizowali spotkanie z udziałem władz miasta, policji, prokuratury, a także Janusza Gieruckiego. Prokurator stwierdził, że nie ma podstaw do wszczynania dochodzenia w sprawie lokomotywy, gdyż prezes działał w oparciu o zezwolenie. Piotr Klima zadzwonił też do Warszawy i wymógł na kolejach dojazdowych, aby zobowiązały towarzystwo miłośników do jej oddania. I faktycznie – Adam Gershmann przysłał stosowne pismo. Jako uzasadnienie podał znalezienie nowego miejsca dla Halinki. Janusz Gierucki nie kwapi się do tego:– Nie wiem, jaki kręgosłup moralny ma pan dyrektor, skoro raz mówi tak, a za chwilę inaczej. Urzędnik musi zdawać sobie sprawę, że jeżeli jego decyzje są sprzeczne, to musi ponieść konsekwencje. Na transport: wynajem dźwigu, platformy, ludzi, wydaliśmy 7 tys. zł. W tej chwili jesteśmy bez pieniędzy. Wystawiłem więc rachunek Kolejom Dojazdowym i napisałem, że bez uregulowania wszystkich należności [chodzi też o zapłatę za opiekę nad innym mieniem w depozycie – przyp. autora] nie jesteśmy w stanie zwrócić lokomotywy.Dla kolei pozbywającej się niepotrzebnego majątku Halinka była być może zbędnym balastem, jednak dla skansenu stanowi cenny eksponat, gdyż jest jedną z ostatnich maszyn typu TW 53, które przetrwały do dziś. Co więcej, Janusz Gierucki jest przekonany, że wraz z jego partnerami z towarzystwa uda mu się ją uruchomić. Mogłaby wówczas kursować na odbudowanym torze wąskotorówki z Rud do Markowic. W tym sensie ma zamiar przywrócić ją Raciborzowi:– Postawienie tej lokomotywki w latach 80. na postumencie było znakomitą sprawą. Prawdopodobnie dzięki temu uniknęła zezłomowania. Jestem za to wdzięczny kolejarzom z Raciborza. Wszystko jednak ma swój czas i myślę, że teraz jest odpowiednia pora do jej uruchomienia. W zamian zaproponowałem kolejarzom, że jak bardzo chcą mieć parowóz przed dworcem, to wykonamy im dokładny model.Janusz Gierucki przyznaje, że rapt Halinki do Rud ma ją ocalić przed dalszą dewastacją. Lokomotywa miała zbity reflektor, powybijane szyby. Ludzie mówili mu, że wieczorami w kotle rozpalano ognisko. Zresztą likwidator zobowiązał Towarzystwo Miłośników do wyremontowania i zakonserwowania parowozu.Dla kolejarzy plany Gieruckiego są utopią. Ich zdaniem równie dobrze mógłby zobowiązać się do wybudowania piramidy na raciborskim rynku.– Wiemy, że odtworzenie torowiska Rudy – Racibórz Markowice jest niemożliwe. Potrzeba ogromnych pieniędzy – mówi naczelnik Fila.– To nieprawda, że lokomotywa była dewastowana. Kolejarze opiekowali się nią. To, że miała zbity reflektor, nie wynikało z jakiegoś zaniedbania, tylko z braku funduszy na jego wymianę – dowodził Piotr Klima na spotkaniu z kolejarzami i radnymi 10.01. – Pan Gierucki opowiada bajki, mówiąc o uruchomieniu tego parowozu. Z tego, co wiem, to ma w skansenie inny parowóz tego typu, którego do dziś nie potrafi uruchomić.Radny publicznie mówił nieprawdę na temat prezesa Gieruckiego. W lipcu 2002 r. sam miałem okazję jechać wagonem ciągniętym przez parowóz zbudowany w skansenie na bazie PW 53. Jako jeden z gości (byli również samorządowcy, sponsorzy, inni dziennikarze) uczestniczyłem wtedy w uroczystości 102. rocznicy pierwszego przejazdu pod parą w Rudach. Maszyna do dziś jest dopuszczona do ruchu.Zdaniem Janusza Gieruckiego nawet dobrze się stało, że Halinka nigdy nie jeździła. Tym samym łatwiej będzie ją wyremontować. Prezes dziwi się też słowom o niemożliwej do odbudowania infrastrukturze, głównie torach: – Odtworzyliśmy 10 km torów do Stanicy i Rybnika Stodół, to dlaczego nie bylibyśmy w stanie odbudować kilkunastokilometrowego odcinka do Markowic? Wiele razy zwracałem się do naczelnika PKP w Raciborzu z tą sprawą. Są demontowane bocznice szerokiego toru. Zaproponowałem, że sami je zdemontujemy i z nich zbudujemy wąski tor.Janusz Gierucki zastanawia się też, czemu tyle krzyku robi się z powodu lokomotywy wąskotorowej, a nikt nie protestował, kiedy jakiś czas temu pocięto na przysłowiowe żyletki dwa wspaniałe duże parowozy szerokiego toru typu PY.

Komentarze

Dodaj komentarz