Olga Gulievskaja w Marszu Pamięci - Pułk Nieśmiertelnych w Tomsku. Niesie fotografie czterech braci Martjanow / Archiwum
Olga Gulievskaja w Marszu Pamięci - Pułk Nieśmiertelnych w Tomsku. Niesie fotografie czterech braci Martjanow / Archiwum

– Nie wiem, co pisać. Myślę, że większość Polaków nie chce o tym pamiętać – napisała wcześniej w liście do Dariusza Dyrszlaga, z którym kontaktowała się na Forum Ziemi Wodzisławskiej Vladislavia, szukając informacji o żołnierzu Armii Czerwonej. Olga Gulievskaja jest lekarką diagnostyki laboratoryjnej. Jej przodkowie pochodzili z Polski, ona sama dość dobrze włada językiem polskim. Szukając śladów Borysa Martjanowa, skontaktowała się z Forum Ziemi Wodzisławskiej Vladislavia, a potem przebyła 5 tysięcy kilometrów, aby pomodlić się i zostawić na Pomniku Żołnierzy Radzieckich zdjęcie krewnego oprawione w ramkę.

Powikłane losy

– Ta historia, choć podobna do wielu innych, niech nam pomoże zrozumieć, jak trudne i skomplikowane są ludzkie losy. Bez względu na to, z jakiej strony konfliktu ginęli żołnierze, należy się im cześć i pamięć – mówiła. Odwiedziła Wodzisław oraz pobliskie miejscowości, także Czyżowice, gdzie (zgodnie z informacją przyjaciela z frontu) Martjanow został naprędce pochowany. Spoczął nieopodal kościoła. Po zakończeniu działań wojennych został zapewne przeniesiony na wspólny cmentarz żołnierzy radzieckich w Wodzisławiu. Pomocnikiem i przewodnikiem pani Olgi był właśnie Dariusz Dyrszlag z Wodzisławia, miłośnik historii lokalnej, a także administrator wodzisławskiego forum, który później szczegółowo spisał wszystkie informacje i dołączył do nich fragmenty listów z czasów wojny oraz rodzinne zdjęcia Borysa Martjanowa.

Borys Martjanow urodził się 25 kwietnia 1905 roku we wsi Tjumieniewo, w Guberni Tomskiej na Syberii. Wychowywał się w chłopskiej rodzinie, jako drugie z szóstki dzieci Siemiona i Agnieszki Martjanowych. Założył rodzinę, miał żonę Annę i trójkę dzieci: synów Helję i Walerego oraz córkę Halinę. Ze zdjęciem swoich dzieci ruszył na wojenną tułaczkę. Został powołany do wojska w 1941 roku. Z 303 Dywizją Piechoty dotarł do Kurska i Woroneża. Później jako żołnierz 6. Inżynieryjno-Saperskiej Brygady walczył na białoruskim froncie. W 1944 wraz z 1. Gwardyjską Armią przemierzył szlak w kierunku Starokonstantynowa, Czertkowa, Lwowa, Drohobyczy, a zimą 1944 roku walczył już w rejonie Karpat na Słowacji.

Borja, pisz częściej

28 września 1944 roku pisał do swojej rodziny: "Musiałem przeżyć ciężką szkołę walki i nieprzerwanie przez trzy lata patrzeć śmierci w oczy. Przejść takie trudności, zimno, dwa zranienia (...) Wszystko to jest dużą wartością i musi skończyć się bohaterskim zwycięstwem". Jego żona odpisała mu, że wszyscy w domu z utęsknieniem na niego czekają, tym bardziej że wielu żołnierzy już do domu wróciło, a jego wciąż nie ma. "Jak się czujesz, Borja? Jak zdrowie? Kiedy zobaczymy ciebie w domu? Tęsknią dzieciaki, czekając na ojca, tęsknię ja, czekając na męża. Po prostu mam dość wszystkiego. Borja, pisz częściej" – prosiła żona.

W ostatnią wiosnę życia wojna rzuciła Borysa Martjanowa na Górny Śląsk, gdzie trwały zaciekłe walki. Borja zajmował się głównie rozminowywaniem terenu i szkoleniem młodych żołnierzy, za co już wcześniej został odznaczony medalami za zasługi, męstwo i odwagę. 16 kwietnia rano zdążył jeszcze napisać do najmłodszego syna, Walerego: "Wkrótce, wkrótce, będzie koniec wojny i wszyscy pojedziemy do domu i twój tata też przyjedzie. Pozostawajcie żywi i zdrowi. Rośnij na dobrego chłopca. Całuję Was wszystkich, tata". Niestety, zginął tego samego dnia, podczas rozminowywania podejścia do stacji kolejowej we wsi Osiny. Został ugodzony odłamkami pocisku artyleryjskiego, który eksplodował w bliskiej odległości od niego.

Order po śmierci

Za swój ostatni bój odznaczony został pośmiertnie orderem Czerwonej Gwiazdy. Oprócz oficjalnej wiadomości o śmierci męża żona Anna otrzymała także list od jego przyjaciela z frontu. Informował on m.in., że Borys Martjanow zginął wraz ze swoim towarzyszem wskutek wybuchu, do którego doszło metr od niego. Miał obrażenia głowy, ręki i nogi. Obaj leżeli wzdłuż torów. Obaj zostali pochowani w Czyżowicach, niedaleko kościoła. "Zrobiliśmy ogrodzenie wokół mogiły, gdzie go pozostawiliśmy i poszliśmy dalej" – pisał do żony przyjaciel Borysa. Razem walczyli trzy lata.

Dzieci zapamiętały swojego ojca tylko z fotografii. Córka Halina, która miała trzy latka, jak ojciec ruszył na wojnę, po latach wspominała, że ciężko było im patrzeć na łzy mamy. – Krzyczeliśmy: inni ojcowie wracają, a naszego nie ma! Dlaczego? Lata mijały, jednak listy z wojny i pozostawiona stara mapka Czyżowic z zaznaczonym grobem Borisa Martjanowa wręcz wołały, aby ktoś z bliskich wyruszył w drogę i pomodlił się nad grobem żołnierza pochowanego 5 tysięcy kilometrów od domu. – Wojna dawno się skończyła, ale pamięć wśród bliskich Borysa Martjanowa jest ciągle żywa – dodaje Olga Gulievskaja.

6

Komentarze

  • gorol Zmarłym należy oddać cześć 25 lipca 2013 19:59Tak jak Żorzanka uważam, że zwykli, szarzy ludzie zawsze są ofiarami wojen - bez względu na to, po której stronie konfliktu się znaleźli. Zarówno Wania, Hans i Jan woleliby żyć spokojnie w domu, niż walczyć na wojnie. Politycy, którzy decydują o wojnie, zazwyczaj siedzą w bezpiecznym miejscu i zawsze sobie "poradzą".
  • dziobak zaproszynia... 09 maja 2013 11:28Slonzoki tyż nikogo nie zaproszali a przyszoł Niemiec, a potym Rus i Gorol..Naszych chopcow Niemce wysłali na Rusa, a teraz gorole chocioż sie tu rzondzom nie pamientajom o nich..Slonzokow kochajom yno jak som wybory i jak chcom nasze piniondze
  • as do hajnela 06 maja 2013 21:52a kto zapraszał wehrmacht tam? sami się pchali, szkoda tylko biednych zwykłych żołnierzy tak z jednej jak i drugiej strony
  • hajnel Nasi tam leżą.. 04 maja 2013 11:57U nich tyż leżom nasi chopcy z Wermachtu..Duzo grobow zaorali i niy zaproszajom nos tam..Kto im zapoli świyczka ?
  • swój moje zdanie 03 maja 2013 11:53Obraz zwykłej rodziny, która wplątana została w ta straszna wojnę. W końcu inny obraz rosyjskich żołnierzy, których przedstawia się z reguły jako oprawców...
  • Żorzanka groby żołnierzy poległych w II wojnie światowej 30 kwietnia 2013 20:17Każda śmierć boli, szczególnie bliskich! Brat mojego dziadka wyjechał w 1906 r. ( wtedy Polski nie było jeszcze na mapach) wraz z rodziną Durantów (Baranowice - Żory) na Dolny Śląsk, tam urodziło się jego dwóch synów. We wrześniu 1939 r. jeden z nich jako żołnierz Wermachtu, trafił na Górny Śląsk i cieszył się że odwiedzi ojcowiznę swego ojca, niestety nie zdążył, padł w boju w okolicach Skoczowa. Jego brat zginął kilka miesięcy później na terenie Niemiec. To byli nasi śląscy chłopcy! Pewnie znajdą się tacy, którzy będą krzyczeć, że znaleźli się po niewłaściwej stronie, nie oni ją jednak wybrali a Historia! Pamiętajmy, że w czasie wojny nigdy nie ma właściwej strony!

Dodaj komentarz