Mariusz Prudel, rybniczanin, który zagra na igrzyskach w Londynie / Archiwum
Mariusz Prudel, rybniczanin, który zagra na igrzyskach w Londynie / Archiwum

Miniony rok był z pewnością najlepszym w waszej dotychczasowej karierze?
Trudno nie być zadowolonym. W 2011 roku wywalczyliśmy olimpijską kwalifikację. Graliśmy w finałach turniejów World Tour, jesteśmy w czołówce tej klasyfikacji. To pokazuje, że obrana przez nas droga jest słuszna. Choć trzeba pamiętać, że początek minionego sezonu nie był dla nas zbyt udany. Przygotowania przebiegały bez zakłóceń. Mimo to w pierwszych startach czegoś brakowało. Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że przyczyn słabszych wyników należy upatrywać w psychice. Wówczas chyba nie byliśmy mentalnie przygotowani na to, by odnosić sukcesy. Brakowało impulsu. W pewnym momencie uwierzyliśmy jednak w to, że stać nas na walkę z najlepszymi i dzisiaj możemy szykować się do wyjazdu do Londynu.

Zaczęło się od dobrego startu w turnieju w Chinach.
Tak. Występ w Pekinie był przełomowy. Podeszliśmy do tego startu na dużym luzie. Udało nam się zająć czwarte miejsce. Dzięki temu, jadąc na mistrzostwa świata do Włoch, byliśmy już inaczej nastawieni. Wiedzieliśmy, że stać nas na włączenie się do walki o medale. Tym razem się nie udało [polska para odpadła w ćwierćfinale – przyp. red.]. Jednak to piąte miejsce wywalczone podczas mistrzostw w Rzymie utwierdziło nas jedynie w przekonaniu, że stać nas na wiele. Tym bardziej że byliśmy przekonani o tym, że jesteśmy lepsi od niemieckiej pary, która pozbawiła nas marzeń o medalu. Oni po prostu w meczu z nami mieli tzw. dzień konia. Dobry występ we Włoszech bardzo nas podbudował. Okazało się, że był to dopiero początek naszej udanej serii.

Czy w norweskim Stavanger można było wygrać zawody World Tour?
Szkoda, że nie wcześniej. Po raz pierwszy zagraliśmy w finale tak prestiżowej imprezy. To było naprawdę duże przeżycie. Do tej pory ani razu nie udało nam się wystąpić w meczu kończącym turniej World Touru. Była nawet szansa na pokonanie Brazylijczyków Marcio Araujo i Ricardo. Zwłaszcza w drugim secie, którego przegraliśmy na przewagi. Zdobyte doświadczenie w tym meczu procentowało w kolejnych turniejach.

Drugi raz zagraliście w finale w Starych Jabłonkach. To chyba bardzo prestiżowy start?
Stare Jabłonki są dla nas, siatkarzy plażowych, najważniejszym turniejem w sezonie. Jednak nie nastawialiśmy się na ten turniej w specjalny sposób. Dla nas celem numer jeden był olimpijski awans. Podeszliśmy to tego startu bardzo spokojnie. Po wygraniu pierwszego meczu wszystko potoczyło się bardzo szybko. Zastosowaliśmy filozofię Adama Małysza: nie koncentrowaliśmy się na wyniku, ale chcieliśmy grać w każdym meczu jak najlepiej. I w ten sposób znów znaleźliśmy się w finale. Zapewniam, że występ w finale mazurskiego turnieju to wielkie przeżycie. Dopingowało nas ponad cztery tysiące kibiców. Przegraliśmy w Amerykanami Rogersem i Dalhausserem.

Później cały czas byliście w czołówce co zaowocowało olimpijską kwalifikacją.
Przyznam, że nie liczyliśmy na to, że tak szybko uda nam się zapewnić sobie olimpijską nominację. Raczej przewidywaliśmy, że przyjdzie nam walczyć o nią jeszcze wiosną 2012 roku. Tymczasem nasze marzenie spełniło się wcześniej. Nie ukrywam, że to ogromna satysfakcja. To daje duży komfort w przygotowaniach do najważniejszego startu w karierze. Na razie mamy czas na załatwienie wielu innych spraw. Gotowy jest już plan przygotowań, który będziemy konsekwentnie realizować.

Czy grając wyczynowo w siatkówkę, jest czas na rodzinę i czas wolny?
Święta spędziłem w Rybniku w rodzinnym gronie. W sezonie nie ma czasu na spotkania z najbliższymi. Praktycznie cały czas pochłaniają podróże i treningi. Człowiek wpada do domu, by się tylko przepakować i rusza w drogę. Nie ma czasu porozmawiać, wspólnie pomieszkać. W pewnym momencie swojego życia zdecydowałem się postawić na siatkówkę plażową. Nie żałuję tej decyzji. Zwłaszcza teraz, kiedy wiem, że pojadę na igrzyska. Narzeczona to rozumie.

Na co stać Mariusza Prudla i Grzegorza Fijałka w Londynie?
Trudno powiedzieć. Mogę jedynie zapewnić, że wspólnie z Grzegorzem zrobimy wszystko, by jak najlepiej wypaść w Londynie. W minionym roku naszym celem był awans do turnieju olimpijskiego. Teraz trzeba się do niego przygotować. Czy będzie medal? Bardzo bym chciał. Jednak z takimi samymi nadziejami przyjadą na igrzyska pozostali siatkarze.

Komentarze

Dodaj komentarz