Rok 1962. Zespół Czesława Gawlika gra na sylwestrze w katowickiej filharmonii / archiwum
Rok 1962. Zespół Czesława Gawlika gra na sylwestrze w katowickiej filharmonii / archiwum
Czesław Gawlik grał na pierwszej powojennej zabawie sylwestrowej w Świerklańcu. Miał wtedy zaledwie 15 lat.
Jak do tego doszło? Zachorował saksofonista małej orkiestry, która miała grać do tańca. 31 grudnia 1945 roku, po południu, ktoś przypomniał sobie o Czesiu, utalentowanym nastolatku. – Grałem już wtedy na akordeonie, jeszcze nie za dobrze, ale organizatorzy zabawy przyszli do mnie. A ja zwyczajnie miałem pietra. Rodzicom też się trochę nie podobało, mówili, że jestem za młody. Ale w końcu dogadaliśmy się i zagrałem – wspomina po latach Czesław Gawlik. Zabawa odbywała się w sali nr 1 w Świerklańcu. Pianista i skrzypek wystąpili w smokingach. – A ja w jakimś dresie, bo niczego innego nie miałem, jako że z wszystkiego wyrosłem – opowiada dziś Gawlik.
Grali z nut, Czesiek miał rozpisane partie na inny instrument, ale zagrał je na akordeonie, i to tak, że nikt nie miał uwag! Orkiestra prezentowała szlagiery filmowe i muzykę... niemiecką. Gawlik do dziś pamięta niesamowitą atmosferę tej imprezy, wielką euforię. Wszyscy cieszyli się z odzyskanej wolności i bawili do białego rana. Panie szeleściły długimi sukniami. – Byłem oszołomiony – przyznaje. I tylko nikt nie odpalał fajerwerków. – Chyba wszyscy mieli dosyć tych wojennych petard – mówi rybnicki muzyk. Do sylwestrowego grania powrócił po 10 latach, kiedy miał już swój zespół. Jak mówi, wtedy w Rybniku co roku odbywało się nawet kilkadziesiąt zabaw sylwestrowych. Każda większa społeczność organizowała swoją imprezę.
– Było wprawdzie mało muzyków, ale zespoły radziły sobie. Na przykład sześcioosobowa kapela dzieliła się na dwie grupy, każda grała na innej zabawie. Miejsce brakujących muzyków zajmowały osoby z instrumentami, które udawały, że grają. Nikt się nie zorientował! Dzięki tym deficytom nieźle zarabialiśmy. Człowiek był zresztą młody, nie traktował grania jako pracy. Sami doskonale się bawiliśmy. Zwłaszcza że jazz, który tak kochaliśmy, wtedy był do tańca – opowiada dziś 81-letni muzyk. Bale z prawdziwego zdarzenia odbywały się m.in. w słynnym klubie Bombaj, który stał się mekką ludzi zafascynowanych jazzem. Sylwestra organizowano w dwóch salach. Bawili się zwykle stali bywalcy.
– To było takie miejsce, że jak tylko się weszło do środka, to od razu spotykało się kogoś znajomego. W sylwestra bywała tam też elita, prawnicy czy lekarze. Kiedy Bombaj był w remoncie, a w końcu się zawalił, imprezy przeniosły się do teatru – mówi pan Czesław, który wraz z zespołem bywał też sylwestrach poza Rybnikiem. Grali np. w katowickiej filharmonii na balu, na którym honorowym gościem miał być Władysław Gomułka, pierwszy sekretarz KC PZPR. – Impreza była dość sztywna. Graliśmy na przemian z orkiestrą smyczkową. My jazz, oni co innego, żeby to łagodzić. Pamiętam, że każdemu, kto szedł do toalety, towarzyszyło dwóch panów w czerni. Pilnowali wszystkich. Goście mało pili, bo się bali – wspomina Czesław Gawlik.
Czy w końcu Gomułka dojechał? – Nie pamiętam, bo nie zwracałem na to uwagi – mówi rybnicki muzyk. Innym razem pojechali do Berlina, na zaproszenie polskiej ambasady. Sylwestry z lat 50. i 60. były bogate. Gorzej było w latach 70. i 80. W tamtych czasach najlepsze były imprezy branżowe, na przykład myśliwskie. Nie brakowało na nich przysmaków z dzika, zająca i inne specjałów. Ostatnie sylwestry Czesław Gawlik grał w końcu lat 90., a potem jeszcze pełnił rolę swoistego pogotowia. Gdy któryś muzyk nie dojechał, wtedy proszono o pomoc pana Czesława. Zupełnie jak w 1945 roku...

Komentarze

Dodaj komentarz