Zawsze wierzyłem to, o co walczyłem – mówi Jan Zemło / archiwum
Zawsze wierzyłem to, o co walczyłem – mówi Jan Zemło / archiwum

Dzisiaj odwaga jest tania. Kiedyś miała wysoką cenę – mówi Jan Zemło, radny, były wiceprezydent miasta, komandos, wyrzucony z MO w 1981 roku za działalność związkową.
13 grudnia 1981 roku pamięta tak, jakby to było wczoraj. W nocy z soboty na niedzielę obudził go łomot do drzwi. Kiedy otworzył, zobaczył dwóch kolegów z milicji, z którymi był na ty. Mieli na sobie mundury moro, na ramieniu długą broń. – Masz wydać dokumentację związkową albo zostaniesz internowany – oznajmili oschle. Jan Zemło podszedł do szafki, wyciągnął część dokumentacji i dał. To już i tak nie miało większego znaczenia. O przewrocie mówiło się w szeregach milicyjnych od kilku miesięcy. Chyba nie było w Polsce człowieka, który by nie znał hasła: „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Wszędzie też aż roiło się od płatnych prowokatorów i szpiegów.
Dla Jana Zemły stan wojenny zaczął się pięć miesięcy wcześniej, 21 czerwca 1981 roku, kiedy został zwolniony z milicji. Stracił pracę tuż przed wcześniejszą emeryturą, po 14 latach i sześciu miesiącach pracy w drogówce. Za co? Za przekonania i działalność związkową. – Mimo że byłem traktowany jak wróg ludu, zostałem zwolniony ze względu na ważny interes służby, tak jak generałowie. Dlatego jeszcze przez rok należały mi się jeszcze pobory, potem zostałem z niczym – wspomina radny. Kiedy skończyły się pobory, skończyło się też pieniądze i kartki na mięso, na cukier, na buty. O znalezieniu pracy nie było mowy – wszędzie odprawiano go z kwitkiem. Wynajął pole, zaczął hodować owce i owczarki niemieckie.
– Miałem rocznego synka, czteroletnią córeczkę i zaczętą budowę domu. Musiałem sobie radzić. Dzisiaj dziękuję rodzinie, szczególnie małżonce, za to, że mnie wtedy wspierała – mówi Jan Zemło. Za co spotkały go takie represje? Za to, że w wodzisławskiej komendzie, jako wiceprzewodniczący regionu, prowadził wolne związki zawodowe Milicji Obywatelskiej, za którymi opowiadało się około 90 proc. funkcjonariuszy. Jak jednak wspomina, na wolność było za wcześnie. Jeszcze przed zwolnieniem by wożony służbowym autem do Katowic. Najpierw próbowano go przekupić, proponując m.in. oficerską szkołę, wyjazd za granicę, a kiedy to nie skutkowało, usiłowano ośmieszyć jego idee i wzywano go do ich porzucenia. Nie zważał na to.
– W czerwcu 1981 roku wygłosiłem przemówienie na zjeździe związkowców na ulicy Stalingradzkiej w Warszawie, następnego dnia nagranie mojego wystąpienia mieli już w komendzie w Wodzisławiu. Słowa świadczyły przeciwko mnie. Takie to były czasy – wspomina Jan Zemło. Dementuje powszechną opinię, że wszyscy milicjanci byli wrogo nastawieni do ludzi i Solidarności. Wraz z nim z pracy zwolniono 14 innych milicjantów na Śląsku. Tylko jeden podpisał lojalkę. Miał żonę, dziecko. Później wielu z tych niepokornych zostało także internowanych. Pozdrowienia od nich przyniósł mu do domu nieżyjący już dzisiaj mecenas Leszek Piotrowski. W 1989 roku Jan Zemło mógł wrócić do pracy w policji. Z powrotem zaczął służbę w ruchu drogowym. Mógł też wystąpić o odszkodowanie.
Do dzisiaj jednak tego nie zrobił. – Miałem hardą duszę, ale nie byłem bohaterem. Po prostu robiłem swoje. Nie jestem ideałem, ale wierzyłem mocno w to, o co walczyłem i czemu poświęciłem byt mojej rodziny. W latach 80. byłem ośmieszany, krytykowany, potem włączyłem się w prace samorządu na rzecz społeczności, którą do dzisiaj wykonuję z ogromną radością. Widać takie było moje przeznaczenie – dodaje Jak Zemło.

 

Czytaj też:
Siedziałem w celi nr 27
Grudzień ’81 w liczbach
Lekcja historii
Przekazy i wspomnienia
Jak władza stan wojenny wprowadzała

1

Komentarze

  • Eterno Vagabundo Cenię ludzi, którzy 11 grudnia 2011 20:27 W życiu blusa czują I szlachectwem ducha Innym imponują.

Dodaj komentarz