Wychowałam się na wsi, więc często widywałam, jak rolnik na polu niemiłosiernie smagał batem konia, bo ten nie mógł uciągnąć pługa, do którego był zaprzężony. I rżał z bólu, wysiłku, a pewnie i ze strachu. Kiedy opowiadałam o tym mamie i tacie, oni tłumili dziecięce współczucie słowami: koń musi pociągnąć pług, bo gospodarza nie stać na traktor.
Koń musiał też pociągnąć wóz, który bywał ciężki zwłaszcza pod górkę. I znowu spadały na niego razy. A nieraz obrywał dlatego, że bał się wejść do przyczepy samochodowej, czego bywałam świadkiem na święcie dyszla w Łopusznie, czyli na jednym z największych targów w kraju. Dziś zostało po nim wspomnienie, bo konie są dla bogaczy, do jazdy wierzchem. Aż więc dziw bierze, że przetrwał koński targ w Żorach Kleszczowie, będący jedyną tego typu imprezą w regionie, który uchodzi i za wizytówkę miasta, i za atrakcję turystyczną. Pewnie jednak straci ten status, bo znalazł się w cieniu oskarżeń ekologów, którzy twierdzą, że zwierzęta są tam źle traktowane. Nie mnie to rozsądzać, przykro zresztą patrzeć, jak walą się mity. Faktem jest natomiast, że teraz nie do pomyślenia jest wiele spraw, które kiedyś uznawano za normalne, choć na pewno nie były normalne.
Dobrze więc, że padają pytania, skąd wzięły się te czy inne obrażenia lub na co jeźdźcowi szpicruta, skoro koniorze przysięgają, że dziś nikt nie bije koni. Chodzi zresztą nie tylko o konie. Brytyjski filozof Jeremy Bentham już w 1789 roku apelował, że nasz stosunek do zwierząt powinien zależeć nie od tego, czy one potrafią myśleć i mówić, tylko od tego, czy mogą cierpieć. A wiemy, że mogą. I często cierpią z powodu braku ludzkiej wyobraźni lub, co gorsza, okrucieństwa.
Komentarze