Żużlowy cyrk
W niedzielę sympatycy żużla w Rybniku musieli przełknąć kolejną gorzką pigułkę: siódmą ligową porażkę w tym roku. Tak naprawdę z czarnego sportu niewiele zostało. Głównie szyld ROW Rybnik, który nie bardzo pasuje do drużyny, bo jeżdżą w niej Australijczycy, Rosjanie, Ukraińcy, a kapitanem jest ciemnoskóry Szwed urodzony w Brazylii. Wychowanków ostało się niewielu i nie odgrywają poważniejszej roli. Juniorzy pojawiają się rzadko.
Przed tegorocznym sezonem władze RKM-u złamały kolejną barierę i po raz pierwszy w historii zakontraktowały (a właściwie wypożyczyły) młodego Rosjanina. Aż strach pomyśleć, co będzie dalej. Liga żużlowa nie jest jedyną w Polsce, w której prym wiodą obcokrajowcy, ale żużlowcy jako jedyni sportowcy startują w kilku ligach i klubach naraz. W niedzielę jeżdżą w polskiej lidze, w tygodniu w angielskiej, szwedzkiej, a czasem jeszcze w duńskiej czy niemieckiej. Wielu często zmienia kluby, więc wbrew temu, co mówią, ich związek z zespołem i jego kibicami jest często bardzo luźny. Oczywiście związek kibiców z takim zespołem też niewiele ma wspólnego z wielką zażyłością.
Gdy Woryna, Wyglenda, bracia Skupieniowie, Korbel czy Pawliczek zawalili mecz, wiedzieli, że zawiedli znajomych, sąsiadów, piekarza czy panią z warzywniaka. Obcokrajowcy takich zmartwień nie mają, więc trudno się dziwić, że (jak to określił kiedyś ówczesny prezes Dominik Kolorz) nie chcą umierać za Rybnik. Dla nich żużel to zawód. Inna sprawa, że sposób funkcjonowania wielu klubów bardziej przypomina cyrk niż sport. Wystarczy przed sezonem zakontraktować drużynę i jakoś to będzie. A jak będzie, zależy na ogół od budżetu. Z reguły wygrywają ci, którzy wydają więcej na zakupy.

Komentarze

Dodaj komentarz