Co za dużo...
Dzisiaj Dzień Dziecka. Zaczęło się wielkie odliczanie dni do wakacji. Zajęć zostało już naprawdę niewiele, a co bardziej niecierpliwi wiedzą już dokładnie, ile godzin, minut, a nawet sekund spędzą w szkolnych murach, bo w internecie są specjalne liczniki. Wielu rodziców, a także nauczycieli zadaje sobie jednak pytanie: czy aby nie za dużo wolnego mają obecnie nasze szkoły?
Ostatnio, z racji pisania jakiegoś artykułu, kilka razy kontaktowałam się z jednym z gimnazjów. Dzwonię pierwszy raz – nie ma nikogo, szkoła pojechała na konkurs, Dzwonię drugi raz – szkoła bierze udział w święcie patrona. Dzwonię trzeci raz – szkoła głucho zamknięta. Mają długi weekend. Nie zamierzam nikogo przekonywać, że dzieci nauczą się najwięcej, siedząc w ławkach. Jednak nurtuje mnie problem, czy przy tylu wolnych dniach nauczyciele są w stanie zrealizować cały program? Wszak już od Dnia Nauczyciela rozpoczyna się seria wolnego: 1 listopada, 11 listopada, tygodniowe przerwy świąteczne, ferie, wolne piątki po świątecznych czwartkach, czyli tak zwane długie weekendy, rekolekcje, wolne dni na czas egzaminów, matur, no i ponad dwa miesiące wakacji letnich.
Wielu rodziców pamięta jeszcze czasy, kiedy lekcje odbywały się także w sobotę. Wtedy za całe wyposażenie klas dzieci miały tablicę, kredę, parę map, plastikowego kościotrupa na lekcje biologii i jeden stary telewizor na całą szkołę. Teraz mają niemal wszystko, czego zapragną: komputery, tablice multimedialne, sprzęt audiowizualny, nowoczesne pomoce. Brakuje im tylko czasu, żeby się zwyczajnie pouczyć. Nic dziwnego, że wielu rodziców ratuje swoje pociechy korepetycjami, za które musi płacić. Nauczyciele przyznają, że poziom przygotowania uczniów spada z roku na rok. Zamienię obecny dyplom magistra na przedwojenną maturę – skomentował jeden z pracowników naukowych.

Komentarze

Dodaj komentarz