Sobotnie popołudnie. W jednym z rybnickich sklepów sieci Biedronka pusto i cicho. Aż dziw, wszak to środek weekendu. Trwa wielkie grillowanie. O tej porze ludzie zawsze czegoś potrzebują z osiedlowego sklepu. Chociażby kolejnej zgrzewki piwa czy wody do picia. A tu nie ma nikogo. – Ludzie czekają na koniec świata. Ma być dzisiaj o 18 – odzywa się młodziutka pracownica. Druga natychmiast podłapuje temat. I już po chwili obie dyskutują o rzeczach ostatecznych: koniec świata ma się zacząć od trzęsień ziemi, potem mają przyjść kolejne kataklizmy, ma zginąć 98 proc. ludzkości! To dopiero początek Sądu Ostatecznego, który zgodnie z przepowiedniami ma się zakończyć za pięć miesięcy, 21 października.
Czas pomiędzy sklepowymi półkami dalej jednak trwał i nie chciał się skończyć. Towary leżały na swoich miejscach tak, jak je ułożono, żadna siła nie poruszyła ścianą. Koniec świata nie nastąpił... A w niedzielę rano nikt już o przepowiedni nie pamiętał. Bodaj największą siłą, która w minionym tygodniu zatrzęsła światem, były rewelacje samego autora czarnego scenariusza. To wiekowy amerykański kaznodzieja Harold Camping, który w swoim Family Radio od dawna się zarzekał, iż wyznaczona przez niego data 21 maja na pewno nie jest pomyłką. Zyskał nie tylko rzesze zwolenników, którzy posprzedawali swoje majątki, porzucili prace i w ostatnich ubraniach czekali na sąd, ale i przeciwników, którzy z zapowiadanego końca świata zrobili sobie prawdziwy cyrk.
– Tylko u nas relacja z Sądu Ostatecznego na żywo! Sąd Ostateczny minuta po minucie – kpił w sobotę jeden z polskich portali informacyjnych. Przepowiednia amerykańskiego kaznodziei została sprowadzona do poziomu absurdu. Świat trwa dalej, chociaż w obliczu tylu kataklizmów i tragedii, o których dowiadujemy się niemal co chwilę, pozostały lęk i obawa. Człowiek wciąż nie wie, co przyniesie kolejny dzień...
Komentarze