Ponad 200 kobiet trudni się prostytucją – wynika z naszych ustaleń. Większość z nich pracuje na własny rachunek. Jedyny lokal, w którym można było skorzystać z usług pań do towarzystwa, został zamknięty, więc większość kobiet przyjmuje w mieszkaniach. Albo w swoich, albo w wynajętych lub nawet takich, które opłacają im sutenerzy. – Tak było jednak zawsze, tzw. prywatki funkcjonują od dawna – mówią panie uprawiające najstarszy zawód świata. Większość prostytutek w mieście pracuje jednak na własny rachunek. Tak jest po prostu taniej dla obu stron (prostytutki i klienta), co jest ważne zwłaszcza w dobie kryzysu. – Liczba klientów w ostatnich miesiącach wyraźnie spadła – mówi jedna z kobiet trudniących się tym fachem, która zgodziła się na rozmowę z „Nowinami”.
Agencje towarzyskie przeżywają kryzys. Nie tyle z powodu braku zainteresowania ich usługami, ile z powodu niewielkiego zainteresowania kobiet pracą w takich miejscach. – Agencje to nic innego jak sutenerstwo w białych rękawiczkach. Właściciele pod szyldem wynajmu pokoi i drink-barów czerpią korzyści z nierządu pracujących tam kobiet, które oddają im nawet połowę swojego zarobku – opowiada jedna z rybnickich call girls (to po angielsku dziewczyna na telefon). Zaradniejsze prostytutki dogadują się, wynajmują mieszkania i tam przyjmują klientów. Pracują albo w jednym czasie (lokale przeważnie są dwupokojowe), albo przygotowują sobie grafik. Nie każdy klient życzy sobie, by za ścianą ktoś był.
Wynajęcie mieszkania pod taką działalność kosztuje zwykle o około 500 zł więcej niż normalnie. Za niewielki lokal panie płacą więc nawet po dwa tysiące zł. Właściciele o nic nie pytają. Żądają tylko spokoju. – A nam też na nim bardzo zależy – deklarują panie. Twierdzą, że skargi mieszkańców na ich sąsiedztwo są mocno przesadzone. – Więcej hałasu robi mój sąsiad, który po wypłacie wraca do domu wężykiem i awanturuje się, terroryzując żonę i dwoje małych dzieci – opowiada jedna z prostytutek. Panie, z którymi rozmawialiśmy, twierdzą, że żadna profesjonalna prostytutka nie przyjmie pijanego klienta, bo to tylko kłopoty. Wstępna selekcja następuje już wtedy, gdy mężczyzna dzwoni, żeby się umówić.
– Jeśli wyczuję, że facet jest pijany albo coś mi się w nim nie podoba, po prostu odmawiam, tłumacząc, że jestem zajęta – opowiada jedna z kobiet. Druga selekcja następuje już na miejscu. Jeśli strony nie przypadną sobie do gustu, mogą zrezygnować. W agencji jest z tym trudniej. Ile można zarobić w tej branży? Zwykle od 6 do 15 tys. zł miesięcznie. W letnie miesiące (to najlepszy okres w tym biznesie) można wyciągnąć nawet do 25 tys. zł! Niektóre prostytutki mają swoje firmy, płacą podatki. – Odprowadzam takie pieniądze do budżetu, jakich niejedna osoba nawet nie zarabia! – mówi anonimowo jedna z pań. Dziennie przyjmują trzech, czterech klientów. Są dni, kiedy jest ich nawet ośmiu, ale też takie, gdy nie ma ani jednego.
– Pod koniec dniówki nawet nie pamiętam ich twarzy. To się robi mechanicznie. Podstawowa zasada to nieangażowanie się emocjonalne. Nie można się zakochać – opowiada jedna z kobiet. Wiele pań ma inne zajęcia, nawet etatowe. Niektóre prowadzą jakieś biznesy. Prostytucją tylko dorabiają. Potem zostają w tym fachu, bo od dużych pieniędzy trudno się odzwyczaić. Jakie są ich motywacje? Najczęściej chcą zgromadzić jak najwięcej gotówki, żeby zrealizować marzenia. O zakupie mieszkania, o usamodzielnieniu się, o spłacie długów, o dobrej szkole dla dziecka. Twierdzą, że napędzają lokalny rynek. Bo zostawiają pieniądze u ginekologów (regularne badania), w aptekach (środki antykoncepcyjne), w salonach kosmetycznych. – Normalnie pracującej kobiecie jest nie po drodze do takich miejsc, bo zwykle nie starcza jej na to pieniędzy – twierdzą.
Większość ma partnerów, narzeczonych, a nawet mężów. Oni zwykle nie wiedzą, co robią ich kobiety. Ale bywa i tak, że mężowie przywożą swoje żony do agencji towarzyskich i żyją z ich pieniędzy. To oczywiście margines, ale się zdarza.
Czytaj też:
Ochrona to już przeszłość
Standardowe 15 minut
Utrzymanki i tirówki
Komentarze