Niekiedy Józef Komor w ciągu jednego dnia przeprawia się na drugi brzeg Odry nawet 50 razy! / Dominik Gajda
Niekiedy Józef Komor w ciągu jednego dnia przeprawia się na drugi brzeg Odry nawet 50 razy! / Dominik Gajda

Józef Komor ma 63 lata. Od 20 lat sam jeden obsługuje jedyny na Śląsku państwowy prom na Odrze. Wolne ma tylko wtedy, kiedy woda jest za wysoka albo rzekę skuje lód.
Z jednego brzegu na drugi przewozi ludzi do pracy, samochody, maszyny rolnicze, czasem i zwierzęta. Pracuje codziennie, jeśli tylko woda nie jest za wysoka albo za niska, w godzinach od 5.30 do 9.30 i od 13 do 17. Często jest tak, że ledwo skończy pracę w wyznaczonych godzinach i przekroczy próg domu, ludzie już dzwonią i proszą o przeprawę. Czasem telefonują i w niedzielę rano. Ktoś ma coś do załatwienia na drugim brzegu Odry, ktoś pilnie jedzie do rodziny, ktoś na pole po drugiej stronie. – Panie Józefie, przewieziecie mnie na drugo strona? – odzywa się raz po raz głos w słuchawce telefonu.

Świątek i piątek
Przewoźnika znają tu prawie wszyscy i chyba wszyscy mają jego numer komórki. Z Ciechowic, Grzegorzowic, Zawady Książęcej, Sławikowa czy Łubowic. – Ach, dzwonią, dzwonią – śmieje się pogodnie pan Józef. Ma dobre serce i nikomu nie odmawia pomocy. Co chwilę wsiada na rower i pędzi nad rzekę. Kiedyś mieszkał blisko Odry. Stary dom i pole poszły jednak pod budowę wałów. Teraz z nowego domu ma do pokonania około kilometra. Czasem żartuje, że jest przykuty do swojego promu. Świątek czy piątek – chodzi do pracy. Przez te dwadzieścia lat ani razu nie miał chorobowego, a wolne dni wybiera przeważnie wtedy, jak woda jest za wysoka, za niska albo rzekę skuje lód, więc prom jest nieczynny.
Jedynie w awaryjnej sytuacji przyjeżdża zastąpić go ktoś uprawniony, ale zdarza się to bardzo rzadko. – Raz udało mu się wyrwać na tydzień do córki, która wraz z rodziną mieszka w Niemczech. Przynajmniej sobie zobaczyłem, gdzie mieszka – mówi pan Józef. Z trudem też radził sobie z obowiązkami promowego, kiedy budował nowy dom. Kiedyś w Grzegorzowicach był most. Betonowy, solidny. Wybudowali go Niemcy w latach 70. dziewiętnastego wieku. Kiedy w 1945 roku szedł front, cofające się wojska niemieckie wysadziły część obiektu w powietrze. Starsi mieszkańcy wspominają, że zniszczeniu uległo wtedy tylko jedno przęsło i most łatwo można było odbudować.

Od brzegu do brzegu
Niestety, nigdy do tego nie doszło, mostu nie ma do dziś. Tymczasem kiedy prom jest nieczynny, ludzie muszą jeździć dookoła, przez Racibórz, albo opolską Bierawę. Żeby przeprawić się do sąsiedniej wioski po drugiej stronie Odry, muszą nadłożyć jakieś 30 km. Promem są raz na dwa na drugim brzegu. To przecież tylko 45 metrów. – Mogę przewieźć po trzy samochody osobowe, prom udźwignie 10 ton. Ale zdarza się, że nawigacja naprowadza na przeprawę promową nawet olbrzymie tiry. Niestety, one muszą zawracać. Może trzeba byłoby poprawić oznakowanie? – zastanawia się Józef Komor.
Z rzeką związany jest od małego dziecka. Pochodzi z Ciechowic, a zamieszkał w Grzegorzowicach. Jako chłopak nieraz pływał od brzegu do brzegu. Już wtedy też przeprawiał się promem. Był to prom prywatny, którym zawiadywał jego wujek Franciszek Komor. Za drobną opłatą mieszkańcy okolicznych wiosek szybko mogli znaleźć się na drugiej stronie Odry. – Wujek pływał promem przez ponad 30 lat. Wszystkiego mnie nauczył. Z początkiem lat 80. zakończył działalność i przez dziewięć lat nie mieliśmy żadnej możliwości przedostania się na drugi brzeg – wspomina pan Józef. On sam przez te wszystkie lata zajmował się gospodarstwem, wychował wraz z żoną siedmioro dzieci, sześć córek i jednego syna.

Szukali przewoźnika
Pewnego dnia, w 1990 roku, przyszli do niego pracownicy Zarządu Dróg Wojewódzkich w Katowicach. Na rzece miał ruszyć państwowy prom, szukali przewoźnika. Pytali we wsi, kto by się tym znał, tak trafili do pana Józefa. Zgodził się. Zrobił potrzebny patent, przeszedł praktykę i zdał egzamin w Kędzierzynie- Koźlu. I tak przez 20 lat niezmiennie pływa, od brzegu do brzegu. Wstaje o 5 rano, wsiada na rower i pędzi nad Odrę. Przed szóstą jadą do pracy ludzie z Rafametu, potem rolnicy udają się na pola. Panu Józefowi towarzyszy pies przybłęda, którego przygarnął i nazwał Emilem. Zwierzak czuje się na promie jak u siebie w domu. Wie, kiedy zeskoczyć na ląd, a czasem, jak jest ciepło, sam popływa w wodzie.
Pan Józef chowa się przed wiatrem i deszczem w małej budce na platformie. Za wiele czasu na siedzenie jednak nie ma, bo ruch jest spory. Czasem w ciągu jednego dnia przeprawia się promem i 50 razy. Całą maszynerię wprowadza w ruch tylko siłą swoich rąk, kręcąc na przemian jedną albo drugą korbą. Wykorzystuje nurt rzeki i ustawia się doń pod odpowiednim kątem. Jednym okiem zerka na pasażerów, musi dbać o ich bezpieczeństwo. Ci, co płyną pierwszy raz, nieraz boją się wody. Rzeka ma w tym miejscu dwa metry głębokości. Pań Józef ciepłym głosem mówi na pożegnanie: – I co, nie było to taki straszne? Prowda? Jego żona Rozwita żartuje, że nawet jakby go w nocy obudzić, to dokładnie potrafi powiedzieć, ile obrotów korbą robi w jedną stronę, a ile w drugą. Tak zżył się ze swoją pracą.

Wymarzony most
Damian Niedballa, radny w gminie Rudnik, mieszka niedaleko pana Józefa. Serce mu się kraje, bo często widzi z okna, jak przewoźnik o różnych porach dnia wsiada na rower i gna nad rzekę, bo ktoś potrzebuje dostać się na drugi brzeg. Młodzież na basen do Kuźni Raciborskiej, ktoś na urodziny do krewnych, do żwirowni do Dziergowic. Radny startował w wyborach m.in. z hasłem wybudowania mostu. Zresztą nie on pierwszy podjął takie starania. – Moim zdaniem nieraz już była szansa na wybudowanie tego obiektu, uważam, że nawet taki wahadłowy most do 3,5 tony by wystarczył. Są plany, różne pomysły, niestety, wszystko kończy się na słowach. Pan Józef jest dla ludzi ostatnią deską ratunku – mówi Damian Niedballa.
Pan Józef nie jest już jednak najmłodszy, a nie ma swojego następcy. Nikt z młodych nie pali się do przewożenia promem, a nie ma szans na nowy most. – To koszt 400 mln zł, bo trzeba nie tylko wybudować most, ale i zmodernizować drogi dojazdowe. Jest to po prostu nierealne przy naszym obecnym budżecie, który wynosi 150 mln zł, ponadto jest o 50 mln zł mniejszy niż w ubiegłym roku – mówi Ryszard Pacer, rzecznik prasowy Zarządu Dróg Wojewódzkich w Katowicach. Dodaje, że rok temu prom był remontowany. Naprawa kosztowała 267 tys. zł. Niewielka platforma to wciąż jedyne rozwiązanie na połączenie drogi wojewódzkiej 421. Na inną widoków nie ma.

Komentarze

Dodaj komentarz