Dziś Wodzisław jest mniejszy niż 20 lat temu, ale wciąż jest miastem wielkiej szansy. Daje ją położenie przy szlakach komunikacyjnych prowadzących do granicy z Czechami / Dominik Gajda
Dziś Wodzisław jest mniejszy niż 20 lat temu, ale wciąż jest miastem wielkiej szansy. Daje ją położenie przy szlakach komunikacyjnych prowadzących do granicy z Czechami / Dominik Gajda
Na początku lat 90. Jan Zemło stanął na czele grupy inicjatywnej zmierzającej do odłączenia się Pszowa od Wodzisławia. Był wtedy radnym reprezentującym Pszów w wodzisławskiej radzie miasta i miał dość niesprawiedliwego traktowania przy podziale środków na inwestycje. Niektórzy zarzucali mu wtedy, że dąży do usamodzielnienia się Pszowa, bo szykuje sobie tam ciepłą posadkę. Kiedy jednak zapadła decyzja o nowym podziale administracyjnym, jego dom jakimś dziwnym zrządzeniem znalazł się w… Wodzisławiu, 600 metrów od granicy miasta. – Między bajki można włożyć to, że Zemło szykował sobie w Pszowie stołek. To żarty i niezrozumienie ze strony ludzi. Wtedy nie analizowałem tego, byłem przekonany, że znajdę się w Pszowie, stało się inaczej. Wytrwałem jednak do końca, zostałem nawet przewodniczącym komitetu wyborczego do nowych pszowskich władz. Dzisiaj mam wodzisławski adres zamieszkania, ale pszowski kod pocztowy i ksiądz na kolędę też przychodzi do mnie z Pszowa – śmieje się Jan Zemło, wodzisławianin z nadania.
Mieszka w Zawadzie, w cyplu przypominającym na mapie koguci grzebień. Dziwny kształt granic miasta powstał prawdopodobnie w wyniku podziału działek. – Kiedy jadę do swojego domu z Wodzisławia, mijam po drodze granicę Pszowa i znowu jestem w Wodzisławiu – pokazuje plan miasta Jan Zemło.
Po gierkowskiej reformie administracyjnej w 1975 roku Wodzisław zyskał imponującą powierzchnię 110 km kw. Wchłonął wtedy sąsiednie Rydułtowy, Radlin z Biertułtowami, Głożynami i Obszarami, Pszów z Kokoszycami i Zawadą oraz Marklowice. Marzenia o wielkim Wodzisławiu trwały jednak dość krótko – niecałe dwadzieścia lat. Po pierwszych wolnych wyborach, z nastaniem samorządności, wcielone miejscowości zaczęły się kolejno odłączać. Najpierw Rydułtowy (1992 rok), potem Pszów i Marklowice (1995 rok), a na koniec Radlin (1997 rok).
– Dzisiaj wielu zadaje sobie pytanie, czy można było wtedy tego uniknąć? – zastanawia się Jan Zemło. – Ja uważam, że ten sztuczny twór i tak by nie przetrwał próby czasu. Bo to nie było tak, że nagle nasz wielki Wodzisław został rozebrany. Trzeba sobie uświadomić, że taki Pszów czy Zawada były wówczas bardzo zaniedbane, jeśli chodzi o infrastrukturę. Na ulicę Szybową czy Rolniczą woda była dowożona beczkowozami, w studniach nie było wody, nie było wodociągu, w Zawadzie słupy elektryczne biegły większości polami, z tego też powodu ulice były nieoświetlone. Nie można się było doprosić o jakieś środki z budżetu miast. Może pierwszym władzom Wodzisławia zabrakło wyobraźni, bo gdyby wtedy mieszkańcy peryferii mogli liczyć na nowe chodniki, wodociąg czy oświetlenie dróg, to może zostaliby w Wodzisławiu i nie dążyliby do odłączenia? Może nie trzeba byłoby Robin Hooda, który by walczył o sprawiedliwy podział pieniędzy? – zastanawia się wodzisławianin. Sam jest zwolennikiem rozwoju mniejszych społeczności, gdzie ludzie dobrze się znają i potrafią ze sobą współpracować. –Dwadzieścia lat temu zabrakło pomysłu na Wodzisław. Nie było wtedy nikogo, kto by to miasto scalił i potrafił utrzymać w takim kształcie – uważa Jan Zemło.

Komentarze

Dodaj komentarz