Olimpijskie fikcje
Jeszcze niedawno Kornelia Marek była bohaterką. Z jej sukcesu w Vancouver cieszyli się zwłaszcza mieszkańcy naszego regionu, bo to dziewczyna z Marklowic. Z radości zostały gorycz i wstyd, gdy wyszło na jaw, że narciarka biegała na dopingu (w dodatku na EPO, czyli na, jak ujął Piotr Nurowski, prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego, najordynarniejszym koksie), a to najgorszy grzech sportowca.
Pytanie, czy rzeczywiście, skoro tak naprawdę to biorą wszyscy, tylko nie każdy daje się złapać, zwłaszcza że wciąż przybywa specyfików. Z tego powodu w niektórych kręgach podniosły się głosy za legalizacją dopingu, które pewnie wkrótce zyskają aprobatę. Choć bowiem baron Pierre de Coubertin, twórca nowożytnego ruchu olimpijskiego, chciał, żeby rywalizacja zastąpiła wojny i konflikty, nikt nie brał grosza za uprawianie sportu, a liczyło się nie zwycięstwo, tylko umiejętność toczenia rycerskiego boju, to nic z tego nie wynika. Ruchem olimpijskim rządzi przecież polityka, na stadionach dochodzi do regularnych bitew, a jak nie ma wyników, to wybucha awantura. Po Vancouver w Rosji poleciały nawet głowy!
W Polsce nie było tak drastycznie, ale prezes Nurowski nie omieszkał zagrzmieć, że skoro nasi spisują się kiepsko, to niech przygotowują się na swój koszt, a jeśli coś osiągną, to PKOl zwróci im nakłady. Liczy się więc nie żaden udział, tylko medale, sponsorzy i pieniądze. Nawiasem mówiąc, nagrody finansowe otrzymywali już zwycięzcy olimpiad w antycznej Grecji, tylko wręczano im je dyskretnie. Dziś bębni się na prawo i lewo, ile dał ten czy inny koncern, ile zyskały stacje telewizyjne, ile zarobił który zawodnik, a w grę wchodzą zawrotne sumy. Np. konto Justyny Kowalczyk po tym sezonie urosło o blisko 2 mln zł! Sport to biznes, który żąda od ludzi nadludzkich wyczynów za odpowiednią opłatą. Olimpijskie ideały są fikcją.

Komentarze

Dodaj komentarz