Nasza zima zła

Dziś będzie o zimie, bo mam już jej serdecznie dość. Jak nie śnieg, to mróz, jak nie mróz, to śnieg i tak wkoło Macieju już od ponad miesiąca. Gdy spojrzę w okno i widzę wirujące białe płatki, ogarnia mnie czarna rozpacz. Gdy spojrzę na termometr, a ten wskazuje minus 15 stopni, w dodatku synoptycy zapowiadają, że słupek rtęci spadnie jeszcze bardziej albo znowu sypnie, chce mi się płakać.
Mam nadzieję, że podobne nastroje mają wreszcie także entuzjaści zimy, bo pięknie jest tylko przez szybę. Z drugiej strony nie widać nic dobrego. Ludzie zamarzają, w miastach zaczyna brakować pieniędzy na odśnieżanie i walkę ze ślizgawicą, na parkingach zaczyna brakować miejsca dla aut, a na chodnikach dla pieszych, bo wszystko jest zawalone zmrożonym śniegiem. W przychodniach zaczyna brakować gipsu (ciągle ktoś się przewraca i coś sobie łamie), w sklepach zaczyna brakować soli (kopalnie nie przewidziały takiego zapotrzebowania, więc nie zwiększyły produkcji), w piwnicach zaczyna brakować węgla i drewna. Ha, coraz częściej brakuje też prądu i wysiada internet, jako że sieci nie wytrzymują naporu śniegu lub pękają od mrozu!
Niektórzy pocieszają się, że przynajmniej zagładzie ulegną insekty i wszelkie inne paskudztwa. Kolejna korzyść ma być taka, że każdy, nigdzie nie wyjeżdżając i nie tracąc ani grosza, może przypiąć narty lub łyżwy tuż za płotem, co byłoby zresztą bardzo wskazane ze względów bezpieczeństwa. Na ulicach panują przecież wręcz wymarzone warunki, ale nie do chodzenia, tylko do uprawiania sportów zimowych. Wszędzie można nawet zrobić ranking najbardziej śliskich lub najgorzej odśnieżonych ulic, przy których wysiadają renomowane ośrodki narciarskie i lodowiska! Obym była złym prorokiem, ale na razie wygląda na to, że nadchodzi nie globalne ocieplenie, tylko epoka lodowcowa, a to chyba znacznie gorzej.

Komentarze

Dodaj komentarz