Z daleka od kredytu

Kilka dni temu telewizja TVN pokazała, w jaki to haniebny sposób windykator pewnego banku chciał wyegzekwować od jednego z dłużników spłatę kolejnej raty kredytu, a opinia publiczna zapłonęła świętym oburzeniem. Znane osoby, i to także ze świata finansjery, zdumiewały się, jak można posiłkować się wyzwiskami rodem z rynsztoka. W tych komentarzach było jednak sporo hipokryzji, gdyż w tej branży stosowanie obelg to jeszcze przysłowiowy pikuś.
Nikt mi przecież nie wmówi, że bardziej humanitarne jest straszenie komornikiem, a nieraz i zajmowanie dobytku. To o dziwo jakoś nikogo nie obrusza, choć taka sytuacja znacznie bardziej niż wyzwiska chwieje kondycją psychiczną dłużnika, któremu często nie starcza nawet na chleb. Nawiasem mówiąc, ZUS i urząd podatkowy (czyli instytucje państwowe) prędzej wpędzą człowieka do grobu, niż podarują mu choćby złotówkę! Rozumiem, że banki dochodzą należności, ale nie pojmuję, czemu niektóre (mimo szumnych zapowiedzi o przykręceniu pożyczkowego kurka z powodu światowego kryzysu) wciąż rozdają kredyty na prawo i lewo, nierzadko nie sprawdziwszy nawet zasobności przyszłych klientów.
Krajowy Nadzór Finansowy nie reaguje jednak ani na te praktyki, ani na bałamutne reklamy kredytów z zerowymi czy malejącymi odsetkami bądź bez prowizji i mamienie obywateli pytaniami w rodzaju: co jeszcze możemy dla ciebie zrobić. Mało tego: po wybuchu afery z windykatorem przed jednym z marketów w Żorach (a niechybnie nie tylko) rozdawano ulotki reklamujące karty kredytowe owego banku! Zainteresowanie było spore. No cóż, naiwnych nie sieją, ale nim skorzysta się z takich usług, warto sobie uświadomić, że to pierwszy krok do popadnięcia w kredytową pułapkę. Tymczasem na tym świecie pewne są tylko dwie rzeczy: że trzeba umrzeć i spłacić swoje długi. I to co do grosza.

Komentarze

Dodaj komentarz