20013601
20013601


W 1997 r. Tomasza B. zaczęły nękać bóle kręgosłupa. Były na tyle dokuczliwe, że pofatygował się do przychodni przy ul. Byłych Więźniów Politycznych. Doktor neurolog rozpoznała dyskopatię, zleciła na tę dolegliwość stosowne lekarstwa, w tym środki przeciwbólowe. Kiedy zastosowana terapia nie dawała rezultatu, bo bóle nawracały i to z większą częstotliwością, zleciła prześwietlenie kręgosłupa. Lekarze oglądający zdjęcia rentgenowskie nie dopatrzyli się na nich niczego niepokojącego, więc Tomasz B. nadal faszerowany był środkami przeciwbólowymi.22 listopada 1999 r. nagły ból złapał go tak, że aż sparaliżował. Tomasz był akurat w sklepie, którego obsługa wezwała pogotowie. W pokracznej postawie sanitariusze załadowali go do karetki i zawieźli do szpitala psychiatrycznego przy ul. Gliwickiej. Tu rozpoznano lumbago. Wykonano też zdjęcia rentgenowskie odcinka lędźwiowo-krzyżowego. Stwierdzono stan po przebytym złamaniu kości krzyżowej z przemieszczeniem. Tomasz B. choć główkował nad tym rozpoznaniem, nie mógł sobie przypomnieć /jego rodzice również/, by kiedykolwiek upadł tak nieszczęśliwie, lub oberwał tak boleśnie, by w następstwie doszło do złamania kości krzyżowej. Po 4 dniach został wypisany ze szpitala.W styczniu 2000 roku ból dał o sobie znać ponownie. Tym razem jednak pan Tomasz, zniechęcony brakiem efektów dotychczasowego ponad dwuletniego leczenia, postanowił skorzystać z usługi prywatnej neurologa z przychodni przy ul. Hallera.-Lekarz zajął się mną bardzo solidnie i przekazał w ręce ortopedy - Tomasza Zejera. Ten oglądając zdjęcia rentgenowskie dostrzegł w nich coś niepokojącego, co dotychczas umykało uwadze innych lekarzy. Skierował mnie na tomografię komputerową, którą wykonano 13 maja w Tychach - mówi p. Tomasz"Uwidoczniono zmianę guzowatą wielkości 10x8 cm, wychodzącą najprawdopodobniej z kanału kręgowego w obrębie kości krzyżowej, powodującą niszczenie całej kości krzyżowej/.../ Guz nacieka oba talerze kości biodrowych/.../Ku przodowi wrasta w głąb miednicy mniejszej, przemieszczając odbytnicę i pęcherz moczowy ku przodowi. Ku dołowi sięga przepony miednicy."Z taką diagnozą Tomasz B. trafił do Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Urazowej w Piekarach Śląskich. Podjęta tam próba resekcji guza /14 czerwca 2000/ nie powiodła się. Przy odwarstwianiu chorych tkanek nastąpił gwałtowny krwotok. Chirurg uznał, że guz jest nieoperacyjny i pacjenta zszyto, po czym skierowano go do kliniki radioterapii Instytutu Onkologii w Gliwicach. Tu od 13 lipca do 4 września przeszedł serię naświetlań. Rokowania, z którymi wypisano go z gliwickiego Instytutu nie brzmiały optymistycznie: "ze względu na stopień klinicznego zaawansowania choroby, wyniki leczenia bardzo trudne do oceny. Założeniem radioterapii było osiągniecie stagnacji choroby. Rokowanie będzie ocenione na podstawie badań kontrolnych po upływie 2 lat"Tomasz B. niemal przestał chodzić, musiał też zrezygnować ze studiów i satysfakcjonującej go pracy."Jestem przykuty do łóżka /nie potrafię siedzieć w wózku inwalidzkim/ i uzależniony od pomocy najbliższych. Biorąc pod uwagę mój wiek /mam zaledwie 28 lat/, stan rodzinny /jestem żonaty od roku/ i sytuacje zawodową /byłem jednym z lepszych, z dobrymi wynikami sprzedaży, dobrze rokującym na przyszłość, dwukrotnie wyróżnionym pracownikiem/ jest to moja osobista tragedia i jest mi niezmiernie przykro prosić o pomoc." - napisał do komisji socjalnej "Centertelu". Ta prośba nie została bez odzewu.Równocześnie też mobilizowała się rodzina, szukając ratunku dla Tomasza. Szczęśliwym trafem szwagier zatrudniony w poznańskiej firmie współpracującej z Holendrami, zainteresował przypadkiem swego krewniaka biznesmena z Holandii. Ten z dokumentacją choroby dotarł do szpitala klinicznego Akademii Medycznej w Nijmegen. Kiedy profesor Veth zapoznał się z nią, uznał, że zajmie się pacjentem z Rybnika.21 czerwca br. pan Tomasz wyjechał do Holandii, a 12 lipca został zoperowany. Profesor Veth dokonał tego, czego nie udało się uczynić chirurgom z Piekar. Wyciął guza, a nacieki metodą krioterapii zmroził ciekłym azotem. Pobyt w szpitalu, operację a także hotel dla żony sfinansował ów anonimowy /na własne życzenie/ holenderski biznesmen. A nie były to małe kwoty, gdyż dzień pobytu w klinice to wydatek rzędu 800 guldenów /ok. 1200zł/.W tym kontekście wręcz irracjonalnej wymowy nabiera fakt, że w kraju, do którego p. Tomasz wrócił 3 sierpnia musiał zapłacić 80 zł za badania na toksoplazmozę i CMV, bo kasa chorych nie refunduje takich badań mężczyznom /mają do tego prawo tylko ciężarne/. Dla pobierającego rentę inwalidzką to spory wydatek. Krew się w człeku burzy na tak bezduszny przepis, zwłaszcza że wcześniej, gdy jeszcze pracował, p. Tomasz opłacał kasę chorych podwójnie - jako pracownik i jako prowadzący działalność gospodarczą.-Do celów tych badań pobrano mi krew w orzepowickim szpitalu 28 sierpnia. Pielęgniarka najpierw skasowała pieniądze, a potem tymi samymi rękami bez rękawic pobrała krew. Na pytanie, czy nie obawia się infekcji, odparła, że nie. Takie zachowanie jest nie do pomyślenia w holenderskiej klinice - mówi p. Tomasz.Obecnie stanął na nogi. Chodzi i pomału zapomina o bólu, niemniej jest pod stałą opieką kliniki w Nijmegen, dokąd 31 sierpnia wyjechał na badania kontrolne.Finał napawa optymizmem ale nie wyzbywa frustracji, u podstaw której leży błędna diagnoza. Primum non nocere - to podstawowa zasada, jaką winni się kierować lekarze względem pacjentów. A jednak szkodzą - czy to zostawiając w ciele operowanego jakieś narzędzie, czy też stawiając błędną diagnozę.Błądzić jest rzeczą ludzką, lekarską również, ale przecież nie sposób w błędzie trwać latami- jak w opisywanym przypadku, zwłaszcza, że służba zdrowia ma na podorędziu coraz nowocześniejszą aparaturę ułatwiającą diagnozowanie. Jak tedy się to dzieje, że pacjent leczony bez efektów przez 3 lata na dyskopatię nie został wcześniej wysłany na tomografię? Dlaczego kasy chorych traktują pacjentów tak bezdusznie, choć utrzymywane są z ich składek? Dlaczego specjalistyczne badania są dostępniejsze po wizycie w prywatnym gabinecie, gdy zapłaci się extra?Te i inne pytania chciałam zadać pani neurolog, pod adresem której przyjęłam skargę matki pana Tomasza. Pani doktor, która wyznaczyła mi czas na rozmowę podczas swego dyżuru w przychodni / co naraziło oczekujących pacjentów na dłuższe czekanie/ stwierdziła, że gazeta nie jest kompetentna dla rozpatrywania skargi na lekarzy i nie życzy sobie, by jej nazwisko zaistniało w gazecie. A w ogóle moja wizyta jest dla niej niemiłym zaskoczeniem, bo generalnie jest to nieprawda, jeśli ktoś mówi, że komuś zaszkodziła.
3

Komentarze

  • Malina55000 :)v 04 września 2010 23:35 Taką Cię właśnie pamiętam uśmiechniętą :)
  • Esmeralda Diagnoza 27 maja 2010 21:50Przykre doświadczenia Pana Tomasza nie są w świecie medycyny rzadkościa.Dlatego artykuł ten jest dla mnie cegiełką w rozwoju "kompetentnego Pacjenta" Anonimowe unaocznienie" z przymrużeniem oka" W gabinecie lekarskim: -Panie doktorze, czy to na pewno grypa? Bo wie pan , czasem lekarze leczą na grypę, a człowiek umiera na coś innego.... -Niech się pan nie obawia, jestem specjalistą ! Gdy leczą na grypę, to pacjent umiera na grypę.Może być pan spokojny.
  • Blanka co nas czeka 08 stycznia 2010 21:44Dlaczego nasi lekarze są tacy bezradni.Tłumaczą się brakiem sprzętu ,niskimi zarobkami,i zmęczeniem.Jeśli już mają wszystkie badania, to postawią złą diagnozę.Strach nas paraliżuje przed chorobą ,bo korzystanie z pomocy naszej słuzby zdrowia, jest wielkim ryzykiem.Wyboru jednak nie mamy!

Dodaj komentarz