Jeden z setek biedaszybów w lasach dębieńskich z lat 30.
Jeden z setek biedaszybów w lasach dębieńskich z lat 30.

Jednak nie są to pozostałości po wojnie, tylko po biedaszybach – mówi Marian Kulik, mieszkaniec Dębieńska, lokalny społecznik i domorosły badacz historii.

Tuż pod ziemią
Okolice Dębieńska Wielkiego były największym ośrodkiem „szybikarstwa” na ziemi rybnickiej. Na masową skalę biedaszyby zaczęły powstawać tu w latach kryzysu gospodarczego, kiedy zwolnieni z kopalń górnicy na własną rękę rozpoczęli wydobywanie węgla. Zmuszały ich do tego bezrobocie i głód. – Pokłady węgla zalegały bardzo płytko lub na niewielkich głębokościach 3-4 metrów. Czasem wystarczyło więc parę razy machnąć łopatą, a już na głębokości pół metra natrafiało się na złoże. I właśnie takie płytkie pokłady węgla znajdowały się na terenie Dębieńska oraz Jaśkowic – mówi Kulik.
Prawdziwy rozkwit biedaszybów nastąpił w 1932 roku. Pracujący w kopalni Dębieńsko górnik zarabiał wówczas na dniówkę 7,39 zł. – Problem w tym, że tych dniówek było wtedy mało, tylko trzy w tygodniu, pozostałe dni były wolne. Były też takie okresy, że górników wysyłano na tzw. turnusy, czyli bezpłatne urlopy – wyjaśnia Kulik. Dlatego do lasu po węgiel chodzili nie tylko bezrobotni, ale również i górnicy szukający dodatkowego zarobku. A te w biedaszybach były nieraz o wiele wyższe niż w kopalni. Stąd liczba szybików w dębieńskich lasach zaczęła gwałtownie rosnąć. Najpierw było ich ponad 100, potem 250. Wśród kopaczy pojawiło się sporo kobiet. – Najwięcej było tych, których mężowie nie wrócili z wojny. Kiedy Polska przyszła na Śląsk, te kobiety nie dostały niczego. Głównie dlatego, że ich mężowie byli wcielani do niemieckiego wojska. Od polskich władz usłyszały: jak wasi mężowie walczyli u Niemca, to same sobie radźcie. Nie miały pracy ani pieniędzy na przetrwanie. Żeby dać dzieciom jeść, szły do lasu i kopały w biedaszybach – wyjaśnia Kulik.

Tysiąc dziur
Dzisiaj po biedaszybach pozostało w dębieńskich lasach tysiąc dziur – większych bądź mniejszych. Dom Mariana Kulika stoi niedaleko lasu. Kilka kroków i już jesteśmy na biedaszybowym szlaku. Leśna ścieżka prowadzi raz w górę, raz w dół. Wkoło widać porosłe trawą i zaroślami pagórki. – To hałdy. W pewnym momencie dochodzimy do miejsca, gdzie sto lat temu istniała jedna z mniejszych kopalń, których w XIX wieku, zanim powstała kopalnia Dębieńsko, na terenie Czerwionki, Dębieńska oraz Bełku wybudowano aż 25. Pozostały po niej jedynie kawałki muru. Jednak natrafiamy na coś jeszcze – wiadro i łopatkę. Okazuje się, że to jeden z czynnych biedaszybów. Kilkanaście metrów dalej kolejny, potem następny i jeszcze jeden. Okazuje się, że choć od siedmiu lat kopalnia Dębieńsko nie fedruje, to wydobycie węgla nadal trwa. – Węgiel jest na powierzchni. Ci, którzy przychodzą do lasu, nie muszą ryć w ziemi.
Wybierają go spod korzeni drzew – pokazuje pan Marian. I faktycznie kiedy podchodzimy bliżej, widać bryłki węgla, wplątane w korzenie drzew. Mieszkańcy pobliskich domów od paru lat obserwują mężczyzn jadących na rowerach do lasu, którzy po kilku bądź kilkunastu godzinach wracają, pchając rowery załadowane workami z węglem. Jeden worek sprzedają średnio za 20-25 zł. Jest na chleb, coś do chleba, papierosy, czasem i coś na frasunek.
Kopacze z biedaszybów to specyficzna grupa. Części z nich odpowiada taki styl życia, nie daliby się skusić na ośmiogodzinny etat i podległość służbową. Czują się wolni i sami decydują, kiedy będą pracować. Odwykli od obowiązków i żyją z dnia na dzień, byle starczyło na coś do jedzenia i alkohol.



Biedaszyby są tak stare jak stary jest przemysł górniczy i od zawsze nielegalne. Ci, którzy je wykopywali i wykopują, łamią prawo. Dawniej, gdy kopalnie były prywatne, szybikarze odpowiadali tylko za kradzież węgla. Dzisiaj mogą być oskarżeni o dewastowanie środowiska oraz łamanie ustawy Prawo geologiczne i górnicze, za co grożą trzy lata więzienia.

Komentarze

Dodaj komentarz